Upddated Dec. 14, 2015: Kiedy weźmiesz pod uwagę współczesnych Florence + the Machine, wydaje się dziwne, że angielski zespół był tak wielką siłą pop-muzyczną w 2015 roku. Skrillex’s barn-burning EDM, Beyoncé’s unwaveringly cool confidence, Lorde’s sci-fi chilliness, the apoplectic dudeness of Mumford & Sons, Taylor Swift’s Taylor Swiftness. Jak dokładnie pasuje do tego Florence + the Machine?
Oto kobieta o imieniu Florence, pisząca gigantyczne, nieustraszone piosenki o miłości przefiltrowane przez zakurzone stare książki i pastoralne rymowanki, które mają więcej wspólnego z The Decembrists i Arcade Fire niż z dzisiejszą muzyką pop. Jakimś cudem jej wizja okazała się szalenie popularna, przynosząc zespołowi czołowe miejsca na scenach, nominacje do Grammy i miejsca na ścieżkach dźwiękowych do wielkich filmów, takich jak „Królewna Śnieżka i Łowca”, „Wielki Gatsby” i „Saga Zmierzch: Zaćmienie”.”
Trzeci album Florence + the Machine, „How Big, How Blue, How Beautiful”, ukazał się w maju zeszłego roku, a zespół zabrał go w trasę, zatrzymując się na festiwalach takich jak Coachella, Bonnaroo i Governors Ball. Od tego czasu został nominowany do pięciu nagród Grammy 2016. A Florence + the Machine zostali już ogłoszeni jako headlinerzy Firefly i Hangout w 2016 roku – na pewno będzie więcej festiwalowych dat na horyzoncie.
W ramach świętowania wszystkiego, co wiąże się z Florence + the Machine, postanowiliśmy spojrzeć wstecz na wciąż rozwijającą się karierę zespołu i wymienić ich 10 najlepszych piosenek do tej pory. Daj nam znać, jeśli coś pominęliśmy.
10. „Spectrum (Calvin Harris Remix)” (2011)
Florence Welch gra w jednym z największych zespołów folkowych w historii muzyki pop, ale jest też bezgraniczną fanką muzyki tanecznej. Trudno się temu dziwić, zważywszy na jej wyczucie haków, ale sama artystka opowiadała o tym, jak dorastała, zostawiając wszystko na podłodze podczas londyńskich rave’ów. Nic więc dziwnego, że zwróciła się do megaproducenta Calvina Harrisa, by ten zamienił „Spectrum”, wyróżniający się utwór z wydanego w 2011 roku albumu „Ceremonials”, w ciepły, optymistyczny hymn magazynu z lat 90. Co by było, gdyby Florence + the Machine poszli w stronę EDM?
9. „Delilah” (2015)
Welch jest wielką fanką opierania swoich emocji na pastoralnych metaforach i literackich odniesieniach, ale na „Delilah” optuje za językiem XXI wieku. Na przykład, jest to jedna z niewielu piosenek Florence + the Machine, w której można czekać na „wezwanie”, a nie na wyryty pergamin czy coś równie magicznego. To kolejna piosenka o rozstaniu z bardzo, bardzo pogardzanym „How Big, How Beautiful, How Blue” i jako taka zawiera rozpaczliwe, brzydkie refreny w stylu „cause I’m gonna be free and I’m gonna be fine, but maybe not tonight”. Wszyscy tam byliśmy, i, wow, czy ta solidarność jest dobra.
„What Kind of Man” (2015)
Główny singiel z „How Big, How Blue, How Beautiful” jest prawdopodobnie najprostszą rockową piosenką, jaką Florence kiedykolwiek napisała. Tak, na początku jest trochę modulacji w stylu Fever Ray, ale gdy tylko pojawia się poszarpana gitara, nie odpuszcza przez następne trzy minuty. Masz wielkie marszowe dęciaki, klaskanie i własny tik Florence Patti Smith.
7. „Ship To Wreck” (2015)
Wielka część „How Big, How Beautiful, How Blue” ma związek z rozstaniem, które wstrząsnęło życiem osobistym Florence. Ale, jak można się spodziewać, nie jest ona typem autorki piosenek, która radzi sobie w spokojny sposób z Nickiem Drake’iem. Nie, ona studiuje religię Stevie Nicks i PJ Harvey, tak więc najważniejsza miłosna egzaltacja na płycie dotyczy wielkich białych rekinów i zabójczych wielorybów rozrywających jej ciało podczas snu. Ciężka metafora? Tak, ale uderza mocno w duszę, a czasami to jest właśnie to, co zalecił lekarz.
„Cosmic Love” (2009)
Nigdy nie wątp w skłonności Welch do „Snu nocy letniej”. „Cosmic Love” może być zabawnym, przesadzonym tytułem, ale „The Machine” jest w najlepszej formie, kiedy pracuje na pełnych obrotach. Jest to szósty(!) singiel wydany z ich przełomowego, debiutanckiego albumu i zawsze błyszczał z nieco mniejszą intensywnością niż, powiedzmy, „Dog Days Are Over” czy „Rabbit Heart”. To dobrze! Tak, to wciąż zawiera harfę, ale czasami wolisz trochę upiorności w średnim tempie od elegii na całego.
„You’ve Got The Love” (2009)
Kilka piosenek niżej zobaczymy zdolność Florence do rozwarstwienia jej głosu na wiele kanałów, co sprawia, że brzmi jak rycząca celtycka bogini. Ale jej największy popis wokalny nastąpił w „You’ve Got the Love”, coverze piosenki Candi Staton z 1986 roku, która stała się podstawą rave’u na początku lat 90-tych po remiksie od The Source. Florence przefiltrowała ją przez swoją drewniano-nimfową pompę jako utwór zamykający „Lungs” i zamieniła w jeden z najwspanialszych stadionowo-folkowych dżemów w historii. Florence zrezygnowała z sekwencerów i studyjnych sztuczek i po prostu śpiewa, dla swojego zespołu, w pokoju. Totalny moment mic-drop po tych wszystkich zmanierowanych, które pojawiły się przed nim.
„Rabbit Heart (Raise it Up)” (2009)
To szalone, że ta piosenka ma już sześć lat, prawda? The Machine’s breakout single nie był jej pierwszym, ale działa jak formalne wprowadzenie do wszechświata Florence. Masz jej charakterystyczny, nieskończenie przesterowany głos, który zamienia jej i tak już potężny głos w kulę zwartego, chóralnego pędu. Pisze o dziwnej, pokręconej bajce, która jest w równej mierze „Alicją w Krainie Czarów” i „Lwem, czarownicą i szafą”, idealnej dla przeciętnego anglofilskiego licealisty. I jest jeszcze ten haczyk, który najlepiej uchwycić używając wszystkich kapsli: „TO JEST DAR, MA SWOJĄ CENĘ, KTO JEST JAGNIĘCIEM, A KTO NOŻEM?”. W 2009 roku, kiedy indie rock krztusił się pogłosem i pizzą pepperoni, Florence przybyła gotowa na gwiazdę. Oto ona.
„Dog Days Are Over” (2008)
Ciężko wiedzieć, co jeszcze można powiedzieć o „Dog Days Are Over”. To prawdopodobnie najsłynniejsza piosenka Florence + the Machine w historii (pierwotnie wydana w 2008 roku!) i nadal jest to definitywny ukulele banger XXI wieku. W tradycyjnej technice Welch-ian jest ona zniewieściała w zwrotkach i jest kulą armatnią w refrenie. „Leave all your loving and longing behind/ you can’t carry it with you if you want to survive,” prosto przez serce, jak zawsze.
„Never Let Me Go” (2011)
Florence ma sposób na wprowadzenie tekstury do swojej muzyki. Weźmy na przykład akordy fortepianu otwierające głębszy utwór „Ceremonials” „Never Let Me Go”. Zanurzone w echu, przytłumione na górze, z przyjemnym dudnieniem basu. Kilka chwil później repryza Florence dryfuje nad górami, jakby była zapisana w chmurach. Przywoła ją z powrotem, głośniej i mocniej, ale to właśnie to delikatne ustawienie stołów sprawia, że The Machine jest wspaniałe. Najlepszy moment następuje zaraz po zapowiadanym zakończeniu, w trzeciej minucie, kiedy to cały ten wspaniały dźwięk powraca w jednej chwili. Jest efemeryczny, prześlizguje się przez palce i przypomina nam, że nigdy nie powinniśmy być zbyt fajni dla wzniosłości. „Never Let Me Go” został wydany jako singiel, ale nie zrobił zbyt wiele na listach przebojów. A szkoda, bo uchwycił ją w szczytowym momencie jej talentu. Florence – technik, Florence – dramaturg, Florence – ikona.
„Shake it Out” (2011)
To jest twój obecny posiadacz pasa. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Florence + the Machine, na całodziennym (!) koncercie pod namiotem Coachella w kwietniu 2010 roku, miałem nadzieję, że kiedyś napisze taką piosenkę. Obrotowa, rozmyślna, teatralno-dziecięca fantazja z demonami, zakopanymi końmi i refrenem tak absurdalnie wielkim, że podnosi na duchu każdego, od dyletantów z ósmej klasy po lodowate dusze zbyt chłodnych nienawistników. Może nie wyrażamy naszej nienawiści do samych siebie wersami w stylu „I skończyłam z moim pozbawionym wdzięku sercem, więc dziś wieczorem wytnę je i zacznę od nowa”, ale właśnie dlatego słuchamy ludzi takich jak Florence. Utwór ten stał się jej pierwszym hitem, zdobywając pierwsze miejsce na liście Billboard’s Adult Alternative chart i nominację do nagrody Grammy w kategorii Best Pop Duo/Group Performance. Każde pokolenie potrzebuje swojego „I Will Survive”. To jest nasze.