W ciągu kilku godzin od objęcia tronu, w sierpniu AD117, cesarz Hadrian podjął jedną ważną strategiczną decyzję. Wydał rozkaz wycofania wojsk rzymskich z Iraku (lub Mezopotamii, jak sam ją nazywał). Jego sukcesja była niełatwa, jak to zwykle w Rzymie bywa. Mimo zasłużonej reputacji skutecznej administracji w większości obszarów, Rzymianie nigdy tak naprawdę nie uporządkowali kwestii przekazywania władzy cesarskiej. Starania Hadriana o przywództwo bardziej przypominały to, co dzieje się w Partii Pracy niż w Izbie Windsorów. Wiązało się to z dużą ilością manipulacji, podwójnych interesów, zdrady (w Rzymie było to prawdziwe, a nie metaforyczne) i doskonałym wyczuciem czasu. Kilku rywali złożyło swoje oferty zbyt wcześnie, pozostawiając Hadriana jako jedynego wiarygodnego kandydata, który został przyjęty przez swojego starszego poprzednika Trajana, zaledwie kilka dni przed jego śmiercią.
Hadrian natychmiast stanął w obliczu problemu w Zatoce Perskiej. Trajan sponsorował ambitne wyprawy na wschód – zdeterminowany, by uzyskać kontrolę nad zbójeckimi państwami zagrażającymi tam rzymskim interesom, a w szerszych marzeniach, by pójść w ślady Aleksandra Wielkiego. Dotarł do stolicy wroga w Ctesiphon, na południe od współczesnego Bagdadu, gdzie złożył przedwczesną deklarację „Mission Accomplished” (po łacinie „Parthia capta” – takie zdanie widnieje na pamiątkowych monetach). Następnie przeniósł się do Basry, gdzie zatknął rzymską flagę i rozsądnie uznał, że jest już za stary, by podążać szlakiem Aleksandra do Indii.
Całe to przedsięwzięcie szło fatalnie jeszcze przed śmiercią Trajana w 117 roku. Próbował on przywrócić pewną formę lokalnej kontroli w Ctesiphon, w postaci marionetkowego króla (inna seria monet próżno świętowała przywrócenie konstytucyjnego rządu, podobnie jak my świętowaliśmy przywrócenie irackiej „demokracji”). Jednak rywalizujące ze sobą frakcje i powstania podkopywały wszelkie próby zaprowadzenia pokoju i porządku. Hadrian dostrzegł niemożność wykonania tego zadania i od razu wycofał wojska, zostawiając różnych lokalnych watażków, by walczyli sami.
Przekierował legiony do bardziej zwycięskich kampanii gdzie indziej. Na Bałkanach, jak zwykle, panowały niepokoje. A na bliskim wschodzie musiał dokończyć tłumienie żydowskiej rewolty, która, według niektórych dzikich i przerażających rzymskich szacunków, kosztowała życie pół miliona Greków i Rzymian. Piętnaście lat później, między innymi z powodu niedawnego zakazu obrzezania, Żydzi zbuntowali się ponownie pod wodzą Szimona bar Kokhby. Charyzmatyczny lub szarlatan, w zależności od punktu widzenia (przewidywalnie wrogi święty Jerome twierdził później, że „wachlował zapaloną słomkę w ustach, tak że wydawało się, iż wydycha płomienie”), dowodził siłą, która początkowo nie mogła się równać z Rzymianami. W końcu wojska Hadriana musiały uciec się do najbardziej bezwzględnej formy czystek etnicznych, konstruktywnego głodzenia i masowej rzezi wroga, która znacznie przewyższała liczbę ofiar zadanych przez Żydów. W Rzymie, i wśród pokoleń ideologów antysemityzmu aż do XX wieku, zwycięstwo zostało okrzyknięte triumfem nad fanatyzmem religijnym i politycznym powstaniem.
Nowa wystawa w British Museum, Hadrian: Imperium i konflikt, przedstawia sugestywne przedmioty z obu stron tej żydowskiej wojny. Są tam proste przedmioty codziennego użytku odzyskane z żydowskiej kryjówki: kilka kluczy do domu, skórzany sandał, kosz słomy niemal doskonale zachowany w suchym upale, drewniany talerz i lustro – dowód na obecność kobiet, według katalogu wystawy (tak jakby mężczyźni nie używali luster). Ale z kobietami czy bez nich, to wszystko gorzkie przypomnienia codziennego życia, które jakoś udało się kontynuować, nawet w ukryciu i w środku tego, co w rzeczywistości było ludobójstwem. Z drugiej strony znajduje się wspaniały brązowy posąg samego cesarza, który kiedyś stał w obozie legionistów w pobliżu rzeki Jordan. Charakterystyczna głowa Hadriana (brodata, z miękkimi, kręconymi włosami i charakterystycznym zagięciem w płatku ucha) spoczywa na misternie zdobionym napierśniku, na którym sześciu nagich wojowników toczy bitwę. Jest to uderzająca kombinacja, nawet jeśli – tak tutaj, jak i gdzie indziej – katalog budzi wątpliwości co do tego, czy głowa i ciało tego posągu pierwotnie należały do siebie.
Daleko od Judei, po drugiej stronie rzymskiego świata, operacje wojskowe Hadriana w Brytanii były mniej krwawe. Oprócz walki partyzanckiej na niskim poziomie, endemicznej dla większości rzymskich prowincji, jego wojska były zajęte budową słynnego muru biegnącego przez północną część prowincji. Był to projekt zainaugurowany podczas wizyty samego Hadriana w 122 roku, jednego z niewielu cesarzy rzymskich, którzy kiedykolwiek postawili stopę na tym nieatrakcyjnym północnym przyczółku imperium. Obecnie nie jest pewne, czemu służył ten mur. Oczywistym wyjaśnieniem jest to, że zbudowano go, by zapobiec inwazji hord paskudnych, pomalowanych na kolor waty tubylców na miłą, cywilizowaną rzymską prowincję, z jej łaźniami, bibliotekami i togami. Ale – pomijając różową wizję życia w Britannii, którą to implikuje (łaźnie, biblioteki i togi dla kogo dokładnie?) – pomija to jeden istotny fakt. Imponująca, murowana konstrukcja, która stanowi ikoniczne zdjęcie muru, stanowi tylko część jego długości. Przez jedną trzecią z 70 mil „mur” był tylko wałem ziemnym, który z trudem powstrzymałby grupę zdeterminowanych dzieci, nie mówiąc już o bandzie barbarzyńskich terrorystów.
Istnieją różne alternatywne sugestie. Czy to było, na przykład, niewiele więcej niż ufortyfikowana droga przez prowincję? A może była to bardziej przechwałka niż granica – agresywna, ale w gruncie rzeczy symboliczna rzymska plama na rodzimym krajobrazie? Najprawdopodobniej służyła raczej kontroli niż wykluczeniu ludzi. Celem było skierowanie regularnego ruchu do pewnych standardowych punktów przejścia (nawet brzeg darni byłby niewygodny do przekroczenia z załadowanym wozem), nadzorowanie migracji ludzi w obie strony, a być może także opodatkowanie towarów, które przychodziły i odchodziły. Na spektrum współczesnych murów byłoby to bliższe meksykańskiemu ogrodzeniu granicznemu niż murowi berlińskiemu.
Jeśli wszystko to wydaje się dość znajome, to częściowo dlatego, że naprawdę istnieją znaczące zbieżności między imperium Hadriana a naszym własnym doświadczeniem konfliktu zbrojnego i geopolityki. Wciąż walczymy w wielu z tych samych obszarów świata i napotykamy wiele z tych samych problemów. Wciąż ogłaszamy zwycięstwo na długo przed wygraniem wojny – lub, w przypadku Iraku, zamiast wygrania wojny. Wciąż sięgamy po mur (a we współczesnym świecie także po drut kolczasty), aby oddzielić jeden arbitralnie wybrany naród od drugiego i pilnować arbitralnych granic. Nie jest zbyt daleko idącą sugestią, że istnieją polityczne lekcje, które wciąż możemy wyciągnąć z porażki lub sukcesu rzymskich przedsięwzięć w Zatoce Perskiej i innych miejscach.
Ale jest tu też bardziej skomplikowana i interesująca historia. Sam Hadrian od dawna wydawał się bowiem postacią znajomą pod wieloma innymi względami. Nie jest on może do końca „jednym z nas”, ale jest przynajmniej jedną z tych rzadkich postaci rzymskiego świata, do których nawet teraz możemy czuć się dość blisko. W przeciwieństwie do czystego szaleństwa Nerona czy Kaliguli, albo do niepokojącej i nieprawdopodobnej uczciwości pierwszego cesarza Augusta, Hadrian jest tym rodzajem przywódcy politycznego, którego zachowanie wydaje się wyraźnie rozpoznawalne, którego ambicje i konflikty możemy niemalże podzielać.
To poczucie swojskości zostało wzmocnione przez fikcyjną, pseudoautobiografię cesarza, Wspomnienia Hadriana, autorstwa Marguerite Yourcenar. Wydana w 1951 roku, niegdyś niezwykle popularna (obecnie wydaje mi się rozwlekła i szczerze mówiąc nieczytelna), zabierała współczesnego czytelnika w głąb psychiki Hadriana – przedstawiając cesarza jako niespokojnego i intymnego przyjaciela, w podobny sposób, w jaki Robert Graves uczynił z cesarza Klaudiusza raczej wesołego wujka. Ale fikcyjna konstrukcja Yourcenara nie jest jedynym powodem pozornej nowoczesności Hadriana. Na wiele sposobów życie i zainteresowania Hadriana wydają się odpowiadać naszym własnym oczekiwaniom wobec monarchów i przywódców świata, a także współczesnym zainteresowaniom i pasjom. Był sponsorem grand projets w stylu Mitteranda, wielkim podróżnikiem po krańcach swojego panowania (w tym do Wielkiej Brytanii), a także entuzjastycznym kolekcjonerem sztuki. A do tego wszystkiego miał intrygujące, a w końcu tragiczne życie seksualne.
Wystawa w British Museum poświęca wiele miejsca jego pracy budowlanej i kolekcjonowaniu sztuki. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że samo muzeum jest potomkiem i bezpośrednim beneficjentem pasji Hadriana do projektowania architektonicznego i klasycznej rzeźby. Jego najsłynniejszą budowlą w Rzymie był wielki Panteon. Jedna z niewielu starożytnych rzymskich budowli, która zachowała się w pełnej wysokości, a nawet jest obecnie aktywnie wykorzystywana jako kościół, jest zwieńczona największą kopułą, jaką kiedykolwiek zbudowano z niezbrojonego betonu. Była to inspiracja dla prawie każdej wielkiej kopuły zbudowanej od tamtego czasu, od Św. Zofii w Istambule (wielki projekt jednego ze wschodnich następców Hadriana, cesarza Justyniana) do kopuły własnej okrągłej czytelni muzeum. Przez miłą symetrię, to właśnie tutaj wystawa Hadriana została pokazana – umieszczając cesarza, że tak powiem, w jego własnej kopule.
Jest również tak, że znaczna część kolekcji rzeźby rzymskiej w muzeum pochodzi z tego, co jest znane jako „willa” Hadriana w Tivoli, około 20 mil poza Rzymem. Był to w rzeczywistości ogromny, rozległy pałac i ogrody rozrywki zbudowane przez cesarza, zajmujące przestrzeń dużego rzymskiego miasta (jest ono co najmniej dwa razy większe od Pompei). Tutaj Hadrian stworzył niezwykły mikrokosmos swojego imperium, replikując w miniaturze wszystkie rodzaje słynnych zabytków i dzieł sztuki z całego świata rzymskiego. Piękny, długi basen, który jest atrakcją dla współczesnych zwiedzających, wydaje się być wersją słynnej egipskiej drogi wodnej, Kanału Canopusa. W innej części pałacu nie tylko posiadał kopię jednego z najbardziej znanych greckich posągów, nagiej Afrodyty z miasta Cnidus z IV w. p.n.e., autorstwa Praksytelesa (uważanej za pierwszy grecki kobiecy akt w historii), ale wystawił ją w replice świątyni, w której była przechowywana w Cnidus. Willa” oferowała, w kategoriach rzymskich, wizję kultury uniwersalnej, nie różniącą się zbytnio od idei „muzeum uniwersalnego” dyrektora Muzeum Brytyjskiego Neila MacGregora.
Mieściła również ogromną ilość rzeźb. A Tivoli, w przeciwieństwie do wielu kluczowych obszarów samego Rzymu, nie zostało zabudowane w ciągu stuleci, które nastąpiły po upadku imperium. Od XVII wieku miejsce to było łatwą kopalnią złota dla archeologów, kolekcjonerów i handlarzy dziełami sztuki w poszukiwaniu antyków do narysowania, sprzedania lub zabrania do domu (na jednej ze ścian willi wciąż można zobaczyć podpis Piranesiego, nabazgrany czerwonym ołówkiem podczas wyprawy rysunkowej w 1741 roku). Było mnóstwo rzeczy do obejścia, a kilka głównych europejskich kolekcji rzeźby zostały utworzone wokół jądra materiału, który został wydobyty w Tivoli. Wśród nich była kolekcja Sir Charlesa Townleya, której większość została zakupiona przez rząd brytyjski w 1805 roku i stała się podstawą kolekcji greckiej i rzymskiej British Museum. Kilka z dzieł Townley’a jest prezentowanych na nowej wystawie, w tym Hadriański relief chłopca z koniem, ewidentnie inspirowany fryzem Partenonu – który w czasach Hadriana wciąż znajdował się na swoim pierwotnym miejscu na Partenonie. To wspaniała winieta złożonej historii kolekcjonerstwa i jej zaskakujących zazębień i skrzyżowań. Nie tylko kolekcja Hadriana stała się częścią kolekcji Townleya, a następnie British Museum. Ale niezależnie od tego, co sądzisz o repatriacji marmurów z Elgin, trudno nie być uderzonym cudowną ironią, że kopia fryzu z Partenonu Hadriana trafiła do tego samego muzeum, co znaczna część oryginału.
Innym ważnym tematem nowego pokazu jest związek Hadriana z Antinousem, chłopcem, który pochodził z Bitynii, we współczesnej Turcji. Nie znamy żadnych szczegółów na temat tego, co zaszło między nimi, ale zwykła historia – mizoginistyczna, jak wiele takich historii – przeciwstawia pasję cesarza do tego pięknego chłopca bezuczuciowemu, bezdzietnemu małżeństwu z jego złośliwą i knującą żoną Sabiną. Pewne jest to, że Antinous zmarł młodo, utopiony w roku 130 n.e. w Nilu (podejrzewano morderstwo, ezoteryczną ofiarę, samobójstwo i tragiczny wypadek), a po jego śmierci Hadrian poświęcił ogromną energię na jego upamiętnienie. Kazał uczynić z niego boga. Założył i nazwał jego imieniem miasto, Antinoopolis, na brzegu Nilu, gdzie chłopiec utonął. W Tivoli, w pobliżu jednego z głównych wejść do pałacu, witał odwiedzających wytwornym cenotafem dla Antinousa, w charakterystycznym egipskim stylu – zdaje się, że z palmami.
Zasypał też świat rzymski swoimi posągami. Znanych jest około stu portretów Antinousa, więcej niż w przypadku jakiegokolwiek innego Rzymianina, z wyjątkiem pierwszego cesarza Augusta i samego Hadriana. Są one we wszystkich kształtach, rozmiarach i stylach, od kolosalnych wizerunków w postaci egipskiego boga do cennych miniatur w srebrze. Ale standardowy, natychmiast rozpoznawalny typ to rozmarzony młodzieniec, pucołowaty, z ciężkimi wargami i zmysłowy – wizerunek, który stał się niemal skrótem od „seksu w kamieniu”. Nic dziwnego, że J.J. Winckelmann, osiemnastowieczny historyk sztuki, archeolog i homoseksualista, rozpływał się nad jedną rzeźbą chłopca z prywatnej kolekcji w Rzymie. W rzeczywistości najsłynniejszy portret Winckelmanna przedstawia go studiującego rycinę tego właśnie posągu. Ale nawet teraz widok Antinousa potrafi zdziałać swoje czary. Jedną z głów portretowych na wystawie w British Museum jest ogromna rzeźba z Luwru, znana jako „Mondragone Antinous”, od miejsca we Włoszech, gdzie została po raz pierwszy wystawiona na początku XVIII wieku. Choć kilku niedawnych krytyków uznało ją za nieco odpychające, pucołowate monstrum, inni nie kryli swojego zachwytu. Kiedy kilka lat temu rozpakowano ją ze skrzyni w Leeds, gdzie miała wystąpić na wystawie poświęconej Antinousowi w Instytucie Henry’ego Moore’a, nosiła na policzku wyraźne ślady pocałunku wykonanego jaskrawoczerwoną szminką.
Podróżnik, mecenas, pogrążony w smutku kochanek, kolekcjoner sztuki, jasno myślący strateg wojskowy. Jak wyjaśnić, dlaczego Hadrian wydaje się tak przystępnie nowoczesny? Dlaczego wydaje się o wiele łatwiejszy do zrozumienia niż Neron czy August? Jak to często bywa z postaciami ze starożytnego świata, odpowiedź leży bardziej w dowodach, jakie mamy na temat jego życia, niż w tym, jaką osobą był naprawdę. Współczesny Hadrian jest produktem dwóch rzeczy: z jednej strony, serii żywych i sugestywnych obrazów i materialnych pozostałości (od głów portretowych i oszałamiających planów budowlanych po nasz własny zniszczony mur); z drugiej strony, rażącego braku jakiejkolwiek szczegółowej, a tym bardziej wiarygodnej, relacji ze świata starożytnego na temat tego, co wydarzyło się za jego panowania, jakim był człowiekiem lub co nim kierowało.
Jedyna w pełni zachowana starożytna biografia to krótki (około 20 stron) żywot – jedna z serii barwnych, ale rażąco niewiarygodnych biografii rzymskich cesarzy i książąt, napisana przez nieznaną osobę lub osoby, gdzieś w czwartym lub piątym wieku naszej ery. Zawiera ona jedną lub dwie miłe anegdoty, które mogą, ale nie muszą, odzwierciedlać autentyczną tradycję o Hadrianie. Moja szczególna ulubiona dotyczy jego wizyt w łaźniach publicznych. Historia mówi, że przy pewnej okazji Hadrian zauważył żołnierza weterana, który ocierał się plecami o marmurową ścianę. Kiedy zapytał, dlaczego to robi, starzec odpowiedział, że nie stać go na niewolnika. Hadrian podarował mu więc kilku niewolników i pieniądze na ich utrzymanie. Podczas jego następnej wizyty był tam cały tłum starców ocierających się plecami o ścianę. Nie chcąc powtórzyć swojego prezentu, zaproponował, by na zmianę ocierali się o siebie nawzajem. Było tu kilka morałów. Hadrian był człowiekiem z ludu, nie stronił od mieszania się z plebsem w publicznych łaźniach. Miał oczy otwarte na prawdziwe nieszczęścia swoich poddanych i osobiście interweniował, by im pomóc. Ale nie można go było wziąć na przejażdżkę.
Niestety, bardzo niewiele z tego życia dorównuje tej jakości. Większość z nich to zbitki, zlepione bez dbałości o chronologię, domniemania o spiskach, relacje o pałacowych intrygach i wendetach Hadriana – plus zestaw ciekawostek i osobistych ciekawostek (jego broda, jak się twierdzi, była noszona, by ukryć złą cerę). Aby wypełnić te luki, stworzyć spójną opowieść z niezwykłych pozostałości materialnych po jego panowaniu, wyjaśnić, co kierowało tym człowiekiem, współcześni pisarze zmuszeni są do powrotu do swoich uprzedzeń i znajomości założeń dotyczących władzy i osobowości rzymskich cesarzy. I tak na przykład tam, gdzie dzięki zachowanym starożytnym przekazom literackim nie można było postrzegać Nerona jako kogoś innego niż pazernego megalomana, Hadrian stał się wygodnie kolekcjonerem sztuki i architektem-amatorem. Podczas gdy związki Nerona z mężczyznami muszą być postrzegane jako część zepsucia jego rządów, Hadrian został zamieniony w niespokojnego geja. Hadrian wydaje się nam znajomy – bo sami go takim uczyniliśmy.
Wystawa w British Museum przedstawia Hadriana jako odpowiedniego następcę pierwszego cesarza Chin i jego terakotowej armii, obu kluczowych postaci w założeniu i rozwoju wczesnych społeczeństw imperialnych. Może i tak. Ale jeszcze lepszym powodem do odwiedzenia tej oszałamiającej wystawy jest możliwość zobaczenia, w jaki sposób mit rzymskiego cesarza został stworzony – i nadal jest tworzony – z naszej własnej wyobraźni i olśniewającego, ale czasami zagadkowego szeregu posągów, srebrnych talerzy i zagubionych kluczy zabitych żydowskich bojowników o wolność.
– Hadrian: Empire and Conflict jest w British Museum, Londyn WC1, od 24 lipca do 26 października. Box office: 020 7323 8181, [email protected]
- Share on Facebook
- Share on Twitter
- Share via Email
- Share on LinkedIn
- Share on Pinterest
- Share on WhatsApp
- Share on Messenger
.