Articles

blogorrhea

Posted on

W maju 1951 roku Jack Kerouac napisał do swojego przyjaciela Neala Cassady’ego, aby opowiedzieć mu o powieści o podróży, którą właśnie ukończył. W liście Kerouac opowiadał o tym, jak przepisał cały rękopis między 2 a 22 kwietnia, na pojedynczej 120-stopowej rolce papieru dalekopisowego, z pojedynczym odstępem, „po prostu przetoczył go przez maszynę do pisania i właściwie nie ma akapitów … przetoczył go na podłogę i wygląda jak droga.”

Słynny rękopis zwoju Kerouaca do W drodze.

Sześć lat później zredagowana, znacznie skrócona wersja rękopisu (z prawdziwymi imionami bohaterów zmienionymi na fikcyjne) została opublikowana przez Viking Penguin („w okaleczonej formie”, jak powiedział kiedyś Allen Ginsburg). W 2007 roku, z okazji 50. rocznicy powstania książki, Viking Penguin opublikował oryginalną, jednoakapitową „wersję zwoju” On the Road, pełną kreatywnej pisowni (i zawierającą sceny seksu, które wcześniej uznano za zbyt kontrowersyjne), z nienaruszonymi oryginalnymi imionami postaci i bez prób „poprawiania” czegokolwiek poza najbardziej oczywistymi literówkami. (Oryginalny zwój jest dziś własnością magnata sportowego Jima Irsaya, który zapłacił za niego 2,43 mln dolarów w 2001 r.)
Wersja ze zwojem z 2007 r. to wydanie, które właśnie skończyłem czytać, i jest to jedyne wydanie „W drodze”, jakie ktokolwiek powinien przeczytać, ponieważ pojedynczy, długi akapit książki i użycie prawdziwych nazwisk dla prawdziwych ludzi są moim zdaniem kluczowymi elementami dzieła.
Podobnie jak sam Jack (zarówno w opowiadaniu, jak i w pisaniu rękopisu), źle zacząłem przygodę z książką, czytając pierwsze 40 stron za jednym posiedzeniem, a następnie popełniając błąd polegający na pozostawieniu jej na kilka dni w chłodzie. W książce bez fabuły, która jest opowiedziana całkowicie doświadczalnie, która jest wydrukowana jako pojedynczy 300-stronicowy akapit bez żadnych przerw, nie masz żadnych strukturalnych punktów odniesienia do trzymania się, czy to typograficznie, czy w linii fabularnej, co oznacza, że jeśli odejdziesz od niej, zapomnisz, gdzie byłeś prawie natychmiast. W moim przypadku, po pierwszej nieudanej próbie, zacząłem od nowa od pierwszej strony. I upewniłem się, że cholernie pewne, aby utrzymać w ruchu od tego momentu na, zatrzymując się tylko do jedzenia, kąpieli, udział w potrzebach ciała, itp. przed wznowieniem podróży.
Przez książkę przebrnąłem z trudem. Język Kerouaca jest odpowiednio płynny i pomysłowy, jego reportaże szczere i pozornie dokładne. Ale ciągła parada nonsensownych wydarzeń, urozmaicona tragikomicznymi perypetiami z życia osobistego kobieciarza Neala Cassady’ego, jest ostatecznie nużąca. Szczęśliwie, po około 135 stronach, podróżnicy docierają na ranczo Burroughsów w Algierze, w Luizjanie, a styl pisania zmienia się nieco, gdy Kerouac rozpoczyna pełen miłości, starannie opracowany portret enigmatycznego Billa Burroughsa. Od tego momentu Kerouac powraca do meandrującej serii podróży drogowych do Nowego Jorku i San Francisco (zawsze przez Denver), z różnymi wycieczkami pobocznymi. Wielki Kryzys już dawno się skończył (był rok 1949), ale nie można tego powiedzieć o ubóstwie bohaterów. Miesięczne czeki Jacka na 18 dolarów od Administracji Weteranów rzadko kiedy szły daleko, co z ciągłym zapotrzebowaniem Neala Cassady’ego na wódę, papierosy, benzynę, trawkę i pieniądze na kaucję. To, na co nie było ich stać, często kradli. (W przypadku Cassady’ego, czasami obejmowało to samochody).

W pewnym momencie opowieści Kerouac w niewytłumaczalny sposób wchodzi w posiadanie sporej (jak na tamte czasy) sumy gotówki: 1000 dolarów. Nigdy nie jest wyjaśnione, że była to w rzeczywistości zaliczka na pierwszą powieść Kerouaca, Miasto i miasto. Kerouac wykorzystuje ją, by przenieść matkę z Long Island do Denver. Kobieta odkrywa, że Denver nie przypadło jej do gustu i przenosi się z powrotem do Nowego Jorku. Pieniądze przepadły, Jack znów wyrusza w drogę.
Historia przyspiesza i nabiera niemal Hunter Thompson-like czuć w książce trzeciej („książka” punkty przerw są bezceremonialnie zauważyć inline w tekście, bez tiret lub odstępów), gdy Cassady i Kerouac zgadzają się dostarczyć dwuletnią limuzynę Cadillac z Denver do Chicago. W ciągu 23 godzin przejeżdżają ponad 1000 mil, zrywając linkę prędkościomierza po przekroczeniu 110 mil na godzinę. Po drodze przytrafiają im się różne wypadki i w końcu oddają samochód właścicielowi w rozsypującym się stanie. Cudem właściciel nigdy nie wysyła policji za nimi.
Prawdopodobnie najlepsze opowiadanie pojawia się w książce czwartej, kiedy Cassady i Kerouac, po wyczerpaniu amerykańskiego systemu autostrad, udają się do Meksyku. Pisanie jest żywe, pikantne, wciągające, ujmujące – niezapomniane. czywiście nigdy nie ma tu żadnej wskazówki co do fabuły, struktury dramatycznej, etc., i to jest właśnie cel tej książki (i życia); podróż jest sama w sobie celem. To również dlatego „W drodze” nie mogłoby znaleźć dużego wydawcy (jak to miało miejsce w 1957 roku), gdyby zostało napisane dzisiaj. Nie spełnia ona „minimalnych wymagań” stawianych powieściom przez agentów i wydawców. W istocie, całkiem świadomie daje palec wszystkim takim wymaganiom. Dlatego też „W drodze” wyróżnia się wśród bestsellerów ostatnich 70 lat jako powieść prawdziwie eksperymentalna, a zarazem kwintesencja amerykańskości i literatury amerykańskiej. Byłoby zabawnie przesłać tę książkę w formie rękopisu (jako pojedynczy akapit) pod pseudonimem do agentów i wydawców, tylko po to, by zebrać kartki odrzucenia wygenerowane przez legiony stażystów, asystentów redakcyjnych i samozwańczych arbitrów literackiego status quo, którzy nigdy nie odważą się zaryzykować czegoś tak proto-gonzo jak pozbawiony fabuły, jednozdaniowy, liczący 125 000 słów dziennik drogi, skoncentrowany wokół wędrownego kobieciarza/koniarza i jego zamożnego kumpla z college’u. Nie, nie, nie, nie, nie będziemy mieli nic z tego.
Dzisiaj Kerouac (gdyby zaczynał od nowa) musiałby wydać swoje dzieła w wersji print-on-demand i e-book, a potem zająć się ponurym biznesem polegającym na graniu w system ocen Amazona, prowadzeniu bloga (i strony na Facebooku i konta na Twitterze) i wykonywaniu wszystkich innych obowiązkowych czynności pisarzy, którzy chcą się wznieść ponad hałas tła tego, co dziś uchodzi za literaturę, a wszystko to bez nadziei na otrzymanie recenzji w „New York Timesie” (a tym bardziej takiej recenzji, jaką „W drodze” otrzymał od Gilberta Millsteina w 1957 roku).
Wszyscy powinniśmy się cieszyć, że Kerouac i W drodze pojawili się wtedy, kiedy się pojawili, w czasach, gdy spokojna, nijaka, na wskroś rasistowska, boleśnie konformistyczna Ameryka potrzebowała takiego przebudzenia, jakie zapewnił Kerouac, i takiego, jakie nowojorski establishment wydawniczy był jeszcze w stanie dać. Te czasy oczywiście minęły. Jesteśmy teraz na innym rodzaju drogi.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *