Popularne na Variety
Dokument Erika Nelsona sonduje tajemnicę gwałtownego zgonu aspirującego filmowca i libertariańskiego teoretyka spiskowego.
Każdy, kto w dzisiejszych czasach angażuje się w dyskurs publiczny w sieci, nawet na najbardziej mainstreamowych stronach informacyjnych, przyzwyczaił się do stale rosnącego trendu: Ludzie przedstawiają teorie spiskowe tak, jakby były one uzgodnionymi faktami. Koniec prezydentury Obamy nie zrobił nic, by złagodzić absolutną pewność wielu osób, że urodził się on w Kenii, by wymienić tylko jeden z długoletnich, głośnych przykładów.
Nie tak dawno temu, takie poglądy spowodowałyby, że plakat trafiłby do tego samego kosza wariatów, który zarezerwowany jest dla obsesjonatów UFO i Wielkiej Stopy. Ale teraz, w czasach, gdy koncepcja „fake news” dała wielu osobom pozwolenie na odrzucenie każdej rzeczywistości, która nie pasuje do ich prywatnego światopoglądu, takie dziwaczne spekulacje przekształciły się w „alternatywne fakty”, które podsycają paranoiczne poczucie wyobcowania. Nie jest wielką przesadą zakładać, że ludzie, którzy podpisali się pod tym pojęciem, mogą mieć – lub już mają – problemy w innych dziedzinach życia. Ilustrację najgorszego scenariusza można znaleźć w filmie dokumentalnym Erika Nelsona „Szary stan”.”
Producent „Grizzly Man” Nelson (producentem wykonawczym tego filmu jest jego twórca, Werner Herzog) waży niepokojącą historię charyzmatycznego weterana wojskowego o libertariańskich skłonnościach, który usilnie starał się nakręcić „dystopijny film przyszłości” przedstawiający rychły podbój Ameryki z rąk „głębokiego państwa” w służbie „Nowego Porządku Świata”. Kiedy jednak to marzenie zaczęło się spełniać, zaczął się rozklejać. Rezultat: On, jego żona i 5-letnia córka zostali znalezieni martwi w swoim domu. Po prawie rocznym śledztwie policja doszła do wniosku, dość oczywistego na podstawie dowodów, że było to podwójne morderstwo/samobójstwo przesiąknięte zbiorową psychozą. Mimo to, pozostało wielu obserwatorów przekonanych, że rząd chciał uciszyć jego i jego film.
Zainteresowany od młodości wszystkim, co związane z walką, David Crowley wstąpił do armii po ukończeniu szkoły średniej, ale rozczarował się podczas służby w Iraku, mówiąc później: „To moralnie naganne, co robimy na Bliskim Wschodzie.” Po zakończeniu służby poznał i poślubił Komel, równie błyskotliwą, atrakcyjną i zmotywowaną pakistańską emigrantkę mieszkającą w Teksasie. Przeprowadzili się na przedmieścia Minnesoty, aby założyć rodzinę. David był bardzo niezadowolony z ponownego przeniesienia, tym razem do Afganistanu, i przeszedł wyraźne załamanie.
Po powrocie do cywila zapisał się jednak do szkoły filmowej i rozpoczął poważną pracę nad planowanym opus magnum: „Gray State”, czymś w rodzaju „Czerwonego świtu” dla tłumu Alexa Jonesa, przedstawiającym brutalne przejęcie władzy w USA przez złowrogie siły, zamierzające zniszczyć wszystkie prawa obywatelskie i opór na rzecz globalnej korporatokracji. Widzimy, jak Crowley przedstawia ten projekt jako „mniej film niż ostrzeżenie”: Postrzegał wszystko, od Organizacji Narodów Zjednoczonych, przez globalne ocieplenie, po FEMA, jako część totalitarnego spisku.
Samodzielnie sfinansował imponująco zgrabny „concept trailer”, aby pozyskać wsparcie dla szacowanego na 30 milionów dolarów filmu. Nie tylko wygenerował na Indiegogo datki wystarczające do wsparcia jego scenariusza (podczas gdy Komel finansował wydatki rodziny pracując na etacie), ale także uczynił go natychmiastowym rzecznikiem celebrytów wśród podobnie myślących blogerów i tym podobnych, których było/jest wielu. Dostał nawet umowę z firmą produkującą filmy w Los Angeles.
Te ostatnie producenci zapewniają uderzającą sekwencję, kiedy późno odsłuchują nagranie, które Crowley zrobił sam, przygotowując się do spotkania. Gwałtowny i maniakalny, wydaje się teraz „psychotykiem”, którego oszukali, a nie ambitnym, pewnym siebie aspirantem, którego myśleli, że spotkali. Podobnie przyjaciele, rodzina i współpracownicy pamiętają Davida jako naturalnego przywódcę, choć dostrzegali też niepokojące sygnały pod koniec jego kariery – sygnały, które wypełniały obszerne, coraz bardziej histeryczne dzienniki, filmy i inne formy kompulsywnej autoekspresji, jakie po sobie pozostawił.
„Szary stan” zamienia się w końcu w kronikę szaleństwa jednocześnie tajemniczego i dość jednoznacznego – najbliżsi przyjaciele i rodzina badanego nie mają wątpliwości, że cokolwiek się stało, było problemem zdrowia psychicznego, który w jakiś sposób zainfekował obie strony być może niezdrowo bliskiego małżeństwa. Ci, którzy szukają alternatywnego wytłumaczenia, twierdzą, że Crowley nie cierpiał na PTSD, ale wydaje się prawdopodobne, że był po prostu niezdiagnozowany i zaprzeczał.
To fascynująca, tragiczna historia, choć można by żałować, że dokument nie znalazł więcej czasu na zbadanie mrocznego świata libertarian, survivalowców i innych politycznych odmieńców, którzy już nazywali wiele z tego, co jest powszechnie akceptowane w naszym narodzie „fake news”, zanim ten termin został ukuty. W czasach, gdy postacie takie jak Jones (obecny na ekranie) nie tylko zyskują coraz większą publiczność, ale są uważane za sprzymierzeńców Białego Domu, lepsze zrozumienie rozproszonej społeczności, która przyjęła Crowleya – i pozornie podsycała płomienie jego upadku – jest w sferze filmu dokumentalnego spóźnione. Czy wątpliwości dotyczące tego, co „naprawdę stało się” z Crowleyami są uzasadnione? Być może. Ale „Szary stan” zaledwie dotyka tematu, nie zgłębiając, w jaki sposób tak głębokie wątpliwości zmieniły dotychczas marginalizowaną, pełną sprzeczności subkulturę w coś na pograniczu poważnego ruchu politycznego.
Niemniej jednak, nawet jeśli z trudem dostarcza ostatecznego ujęcia środowiska – lub indywidualnego przypadku przedstawionego tutaj – ten dobrze skonstruowany dokument stanowi absorbująco dziwaczny przypis. Można podejrzewać, że żyjemy w epoce historycznej, która jeszcze przez jakiś czas będzie dostarczać wielu takich przypisów.