Articles

From Cave Divers to a Fearless Flier, Here Are the Heroes of 2018

Posted on
By TIME Staff

December 12, 2018 1:16 PM EST

The Thai Cave Rescuers

Powodzenie każdej z delikatnie poruszających się części planu mogło oznaczać różnicę między cudem a tragedią, ale w końcu wystarczająco dużo poszło dobrze. Kiedy świat zjednoczył się, aby uratować drużynę młodych piłkarzy w Tajlandii, którzy byli uwięzieni w jaskini przez ponad dwa tygodnie, wszyscy chłopcy wyszli z niej żywi.

I sześć miesięcy później nie tylko żyją, ale czują się świetnie. Pewnej nocy na początku grudnia, chłopcy uśmiechali się, śpiewali razem z teledyskiem i obejmowali się nawzajem w łóżku pickupa, który wiózł ich pod górę do klasztoru w Mae Sai, w północnej Tajlandii. Titan, najmłodszy członek drużyny piłkarskiej Wild Boars, był na swoim stałym miejscu. 12-letni kapitan drużyny jest prawie zawsze widziany przyklejony do boku asystenta trenera Ekkapol Chantawong, znanego pod pseudonimem Ake.

„Jesteśmy bardzo przywiązani”, mówi Titan, którego imię brzmi Chanin Vibul-rungruang. „On jest moim bohaterem.”

I nie bez powodu: trener Ake, 24 lata, pomógł uratować życie członkom swojej drużyny. Był z 12 chłopcami po południu 23 czerwca, kiedy weszli do jaskini Tham Luang na krótką wędrówkę, aby uczcić urodziny kolegi z drużyny. Ale monsunowe deszcze przychodzą szybko. Gdy woda wypełniła tunele jednego z najbardziej skomplikowanych podziemnych systemów jaskiń w Tajlandii, chłopcy zostali uwięzieni. Przez następne dziewięć dni Ake, były buddyjski mnich, utrzymywał ich przy życiu w ciemności, bez jedzenia, prowadząc ich w medytacji i pokazując im, jak zbierać czystą wodę kapiącą ze stalaktytów.

„Wcale nie uważam się za bohatera” – mówi, siedząc skrzyżowanymi nogami na podłodze w klasztorze, przy kapliczce, która została zbudowana, aby upamiętnić ich cudowną mękę. „Prawdziwymi bohaterami są wszyscy ratownicy, którzy nas uratowali.”

Dziki nie wiedziały o tym przez te pierwsze dziewięć dni, ale kiedy były uwięzione w środku, świat na zewnątrz gorączkowo próbował je odnaleźć. Gdy zapadła pierwsza noc, rodzice przybyli do jaskini, aby znaleźć rowery i knagi porzucone przy wejściu do zalanego wodą labiryntu. Jakieś 30 godzin po zaginięciu zespołu, niezmordowani tajscy komandosi Navy SEALs zaczęli nurkować na oślep w tunelach, które były tak nasycone gruzem, że nie widzieli więcej niż kilka centymetrów przed maskami.

Ponad tysiąc osób z co najmniej siedmiu krajów przyłączyło się do misji, którą prowadzili, a którą nadzorował ówczesny gubernator Narongsak Osottanakorn. To, co zaczęło się jako mały zespół lokalnych ratowników, w ciągu zaledwie kilku dni przerodziło się w międzynarodową operację poszukiwawczo-ratowniczą, do której dołączyli elitarni nurkowie z Wielkiej Brytanii i innych krajów, jednostka operacji specjalnych Sił Powietrznych USA i setki innych ochotników.

Nie wiedząc, czy chłopcy żyją, wspinacze przeszukiwali zbocza wzgórz w poszukiwaniu alternatywnych wejść, podczas gdy drony i helikoptery brzęczały nad głowami. Nurkowie zmieniali się w tunelach; niektórzy mówili, że wspinanie się pod prąd przypomina wspinaczkę na ostatnie stopnie Everestu. W końcu, w nocy 2 lipca, dwóch brytyjskich nurków podniosło głowy znad lodowatej wody zalewającej jaskinię i skierowało promień latarki na wrzecionowate postacie, które znaleźli.

„Ilu was jest?” krzyknął John Volanthen, nurek, który uchwycił ich kontakt na wideo. „Trzynastu” – odezwał się głos. „Trzynaście?” zapytał Volanthen. „Genialnie!”

Niemal sześć miesięcy po uratowaniu, zespół pozuje przy wejściu do jaskini Tham Luang
Prawie sześć miesięcy po uratowaniu, zespół pozuje przy wejściu do jaskini Tham Luang – Photograph by TIME
Prawie sześć miesięcy po uratowaniu, zespół pozuje przy wejściu do jaskini Tham Luang Photograph by TIME

Euforia z odnalezienia zespołu przy życiu szybko ustąpiła miejsca niepokojowi. Z całym światem obserwującym i zbliżającymi się ulewnymi deszczami, ratownicy ważyli trzy niedoskonałe opcje: wiercenie dziury przez szczyt góry, czekanie na ustąpienie wody lub ubranie chłopców i nurkowanie ich. Pierwsza z nich była logistycznym koszmarem, a druga pozostawiłaby zespół pod ziemią na długie miesiące w miarę obniżania się poziomu tlenu. To ostatnie było niebezpieczne nawet dla doświadczonych nurków – jedyną ofiarą misji był emerytowany komandor tajskiej marynarki wojennej Samarn Kunan, który zmarł z powodu braku tlenu podczas dostarczania butli z powietrzem na trasie – ale wydawało się to jedyną szansą.

„Nie sądziliśmy, że wszyscy wyjdą z tego żywi” – mówi Josh Morris, założyciel firmy wspinaczkowej w pobliskim Chiang Mai, który pomagał koordynować akcję ratunkową – „ale wiedzieliśmy, że jeśli nie zanurkujemy, wszyscy zginą”.

Ryzykowna akcja wydobywcza, która rozpoczęła się 8 lipca, opierała się na jednej konkretnej roli, której umiejętności były tak specyficzne, że tylko garstka ludzi na ziemi mogła to zrobić. Ktoś musiałby wejść do środka, uspokoić chłopców, aby nie wpadli w panikę, ubrać ich w kombinezony i przywiązać do nurków-ekspertów, którzy by ich wyciągnęli. Do akcji wkroczył dr Richard Harris, australijski anestezjolog, który jest nurkiem jaskiniowym.

„To było tak mało prawdopodobne. Trzeba było mieć dużo szczęścia, żeby ich znaleźć i wyciągnąć żywych” – mówi Ben Reymenants, belgijski nurek, który brał udział w misji. Czy był to cud? „Absolutnie.”

Jeden po drugim – czterech pierwszego dnia, czterech drugiego i pięciu w drodze powrotnej – chłopcy i ich trener zostali przewiezieni drogą lądową i powietrzną przy akompaniamencie okrzyków radości wzdłuż zwykle cichej wiejskiej drogi do stolicy prowincji. Kiedy obudzili się bez pamięci o swojej wielogodzinnej odysei, wspominali później, że jedyne, czego pragnęli, to posmakować smażonego mięsa z chili i słodką tajską bazylią.

Teraz fizycznie doszli do siebie – popisali się kilkoma zręcznymi ruchami stóp na świątynnym parkingu – i mają nową ambicję. „Otrzymaliśmy pomoc od tak wielu ludzi, że w przyszłości chcemy być wystarczająco silni, aby w zamian pomagać innym” – mówi Adul Sam-on, 14-letni chłopiec, który odpowiedział po angielsku, gdy znaleźli ich nurkowie. „Najważniejszą lekcją, jakiej się nauczyliśmy, jest to, że nic nie jest niemożliwe.” -Feliz Solomon/Mae Sai, Tajlandia, with reporting by Am Sandford

James Shaw Jr, który rozbroił mężczyznę, który otworzył ogień w Waffle House w niedzielę rano, w Nashville 23 kwietnia 2018 r.
James Shaw Jr, który rozbroił mężczyznę, który otworzył ogień w Waffle House w niedzielę rano, w Nashville 23 kwietnia 2018 r. – Shawn Poynter-The New York Times/Redux
James Shaw Jr, który rozbroił mężczyznę, który otworzył ogień w Waffle House w niedzielę rano, w Nashville 23 kwietnia 2018 r. Shawn Poynter-The New York Times/Redux

James Shaw Jr.

Kiedy strzelec wszedł do Waffle House w pobliżu Nashville wczesnym rankiem 22 kwietnia, James Shaw Jr. nie chciał być bohaterem. Chciał przeżyć. Shaw, wówczas 29-letni technik AT&T, przybył kilka minut wcześniej z przyjacielem. Idąc w kierunku łazienki, gdy padły pierwsze pociski, nie miał w zasięgu wzroku żadnej ucieczki. „Kiedy zauważył, że strzelec chwilowo przestał strzelać i skierował lufę swojego AR-15 w stronę ziemi, Shaw podjął decyzję w ułamku sekundy. Rzucił się na strzelca i zdołał odebrać mu karabin. Ostatecznie zginęły cztery osoby, ale organy ścigania stwierdziły, że liczba ta mogłaby być znacznie wyższa, gdyby Shaw, który odniósł ranę postrzałową i poparzenia, nie podjął działania. Od tego czasu został nazwany bohaterem przez ocalałą ze strzelaniny w Parkland, Fla. Emmę González, gwiazdę NBA Dwyane’a Wade’a, gwiazdę Czarnej Pantery Chadwicka Bosemana i burmistrza Nashville Davida Brileya. Kiedy wychodzi w miasto, często jest oblegany przez ludzi, którzy chcą mu podziękować.

W dzień po strzelaninie Shaw rozpoczął kampanię GoFundMe, która zebrała ponad 240 000 dolarów – większość z nich trafiła do rodzin ofiar, z którymi Shaw wciąż jest w kontakcie. W sierpniu założył fundację, której celem jest walka z przemocą z użyciem broni. Shaw mówi, że ma koszmary prawie codziennie, ale zaczął się leczyć dzięki wizytom u psychologa i spędzaniu czasu ze swoją 4-letnią córką. I nadal podkreśla, że nie jest bohaterem za to, co stało się w Waffle House. „Ale może rzeczy, które zrobiłem od czasu tego incydentu są bohaterskie,” mówi. „Jeśli nie spróbuję wykorzystać tej platformy, którą mam w odpowiedzialny sposób, to po prostu będzie się to dalej działo”. -Samantha Cooney

Brown, na zdjęciu w kamperze, w którym jego rodzina została po pożarze
Brown, sfotografowany w kamperze, w którym jego rodzina została po pożarze – Philip Montgomery dla TIME
Brown, pictured in an RV where his family stayed after the fire Philip Montgomery for TIME

Brad Brown

W Księdze Daniela jest historia o trzech mężczyznach, którzy odmawiają oddania czci złotemu bożkowi i wściekłym królu, który za karę wrzuca ich do pieca. Ku zdumieniu królewskiego władcy, mężczyźni zostają uwięzieni w żarzącym się ogniu, ale nie płoną. Ponieważ mają wiarę, są chronieni.

To jest opowieść, którą Brad Brown, kapelan szpitalny w Paradise w Kalifornii, powiedział chorym, przerażonym ludziom tulącym się do jego minivana, gdy płomienie płonęły na zewnątrz 8 listopada. „To jest to, co musimy zrobić”, wspomina Brown, mówiąc, że oni, jak tysiące innych, uciekali przed pożarem, który stał się najbardziej niszczycielskim w 168-letniej historii Kalifornii.

Opowieści o wytrwałości i bezinteresowności pomogły zabliźnić rany po pożarze Camp Fire, który pochłonął co najmniej 85 istnień ludzkich i zniszczył prawie 19 000 struktur, zanim urzędnicy powiedzieli, że został opanowany 25 listopada. Wśród wybawców były tysiące strażaków z Kalifornii i całych Stanów Zjednoczonych, a także ludzie tacy jak Brown – niewyszkoleni obywatele, którzy ryzykowali życie, aby uratować innych przed tym, co mieszkańcy nazwali „ogniem z piekła rodem”.”

Brown przybył do szpitala tego ranka i zastał już trwającą ewakuację. Wskoczył do akcji, ścigając się, by zabrać pacjentów do karetek. A kiedy zabrakło karetek, załadował trzech pacjentów – dwóch, którzy byli na intensywnej terapii i jednego, który był w hospicjum, niezdolnego do przejścia do własnego pojazdu, który wkrótce utknął na kilka godzin w korku, ponieważ samochody przed nim już stanęły w płomieniach. „Można było usłyszeć ogień,” mówi Brown.

Czasami, z dymem unoszącym się czarno, Brown nie mógł zobaczyć 20 stóp w dół drogi. Odsuwał minivana od płomieni po jednej stronie ulicy, potem po drugiej, starając się zapewnić bezpieczeństwo swoim podopiecznym, gdy żar migotał na masce. „Wszyscy próbowaliśmy wyjechać z miasta” – mówi o mieszkańcach Paradise – „ale nie mogliśmy się ruszyć”. Więc zamiast tego modlili się.

W międzyczasie Brown wykonał telefon do swoich dzieci, aby powiedzieć im, że je kocha na wypadek, gdyby nie udało mu się przeżyć. To było szczególnie trudne do wykonania połączenie, ponieważ jego nastoletnia córka i syn stracili matkę na raka pięć miesięcy wcześniej. Brown powiedział swojemu synowi Jaronowi, 16-latkowi, który zaledwie miesiąc wcześniej otrzymał prawo jazdy, aby zaprzęgnął 36-stopową przyczepę do rodzinnej ciężarówki i uciekł z młodszą siostrą, babcią i ich zwierzętami. „Jedź ciężarówką, Jaron,” powiedział mu Brown. „Po prostu wyjedź z miasta.”

Po tym jak buldożer w końcu przesunął samochody blokujące mu drogę, Brown dotarł na parking kościoła. „To była po prostu wielka kula ognia” – mówi o budowli. Urzędnicy wysłali go w kierunku większego parkingu, mając nadzieję, że będzie lepiej izolowany. Aby się tam dostać, Brown stanął przed ścianą ognia. Nie mógł zobaczyć drugiej strony, ale pacjenci potrzebowali opieki. „Co robić? W tym momencie nie możesz zawrócić” – mówi. „Więc po prostu wrzuciłem wsteczny bieg mojego minivana i przejechałem przez płomienie.”

Udało im się. Po kilku godzinach oczekiwania, gdy urzędnicy szukali odblokowanych dróg z Paradise, Brown w końcu zabrał pacjentów do szpitala w pobliskim Chico. Kapelan wkrótce dowiedział się, w rozpaczliwie szczęśliwym telefonie, że Jaronowi udało się odwieźć resztę rodziny (w tym psy) w bezpieczne miejsce.

„Wciąż zdaję sobie sprawę z pełnego zakresu tego, co się stało, ale powoli dociera to do mnie” – powiedział Jaron 10 dni później, brzmiąc jak oszołomiony. Zapytany o to, jak utrzymał koncentrację, kiedy spędził godziny prowadząc potężny pojazd z dala od płomieni, młody człowiek, podobnie jak jego tata, powiedział, że się modlił. Jaron i jego babcia recytowali sobie również wersety biblijne, w tym historię trzech wiernych mężczyzn, którzy uciekli z ognistego pieca.-Katy Steinmetz/Paradise, Calif.

Pilot Tammie Jo Shults w kokpicie samolotu 1 sierpnia 2018 r. na międzynarodowym lotnisku w San Antonio
Pilot Tammie Jo Shults w kokpicie samolotu 1 sierpnia 2018 r. na międzynarodowym lotnisku w San Antonio. 1, 2018 na Międzynarodowym Lotnisku w San Antonio – Callaghan O’Hare dla TIME
Pilot Tammie Jo Shults w kokpicie samolotu w dniu Aug. 1, 2018 na międzynarodowym lotnisku w San Antonio Callaghan O’Hare dla TIME

Tammie Jo Shults

Gdy silnik w samolocie Southwest Airlines eksplodował 17 kwietnia, życie wszystkich na pokładzie lotu 1380 wpadło w ręce Tammie Jo Shults. Wśród chaosu panującego w kabinie, Shults – która zanim została pilotem komercyjnym, była jedną z pierwszych kobiet pilotów myśliwskich w Marynarce Wojennej USA – zachowała zimną krew i bezpiecznie sprowadziła uszkodzonego Boeinga 737 na ziemię, ratując 143 pasażerów.

Samolot lecący do Dallas wyleciał z Nowego Jorku o około 10:40 rano i był w powietrzu zaledwie 20 minut po rozpoczęciu lotu, kiedy to nastąpiła nagła awaria silnika. Odłamki z uszkodzonego silnika uderzyły w szybę pasażera i wybiły ją; śmierć siedzącej obok pasażerki, Jennifer Riordan, była jedyną ofiarą śmiertelną w samolocie komercyjnego pasażerskiego przewoźnika lotniczego zarejestrowanego w USA od 2009 roku. Samolot gwałtownie się trząsł, gdy odłamki i zimne powietrze biczowały gwałtownie pozbawioną ciśnienia kabinę, według ocalałych. Niektórzy modlili się, podczas gdy inni krzyczeli i próbowali pożegnać się z bliskimi. Jednak w kokpicie Shults można usłyszeć, jak spokojnie przekazuje informacje o sytuacji dyspozytorom i przystępuje do awaryjnego lądowania na Międzynarodowym Lotnisku w Filadelfii.

Jej działania przyniosły jej międzynarodowe uznanie i głęboką wdzięczność osób znajdujących się w samolocie. „Zmieniła bieg naszego życia na zawsze” – mówi Marty Martinez, który siedział dwa rzędy za rozbitym oknem. Martinez, 29-letni marketer cyfrowy z Dallas, myślał, że dokumentuje swoje ostatnie chwile, kiedy transmitował sytuację na Facebook Live. Martinez dodaje: „Jestem jej dozgonnie wdzięczny za odwagę i stalowe nerwy, które pozwoliły nam wyjść z tego incydentu bez szwanku.”

Ale Shults, lat 57, mówi, że prawdziwe męstwo było w przejściach, gdy pasażerowie i członkowie załogi narażali się na niebezpieczeństwo, aby pomóc innym. Jak mówi, jeden z pasażerów nawet schylił się, aby zawiązać but nieznajomego, gdy opuszczali samolot. „Heroizm jest w małych rzeczach,” mówi, „nie tylko w tych dużych.” -Melissa Chan

Mamoudou Gassama, w środku, zostaje odznaczony miejskim medalem Grand Vermeil przez burmistrz Paryża Anne Hidalgo w Paryżu 4 czerwca 2018 r.'s Grand Vermeil medal by Paris' mayor Anne Hidalgo in Paris on June 4, 2018.
Mamoudou Gassama, centrum, jest odznaczony miejskim medalem Grand Vermeil przez burmistrza Paryża Anne Hidalgo w Paryżu 4 czerwca 2018 r. – Francois Guillot-AFP/Getty Images
Mamoudou Gassama, w środku, zostaje odznaczony miejskim medalem Grand Vermeil przez mer Paryża Anne Hidalgo w Paryżu 4 czerwca 2018 r. Francois Guillot-AFP/Getty Images

Mamoudou Gassama

Jak 4-letni chłopiec bezradnie zwisał z balkonu budynku mieszkalnego we Francji w dniu 26 maja, przechodzień Mamoudou Gassama rzucił się do akcji. W mniej niż minutę migrant z Mali, wówczas 22-letni, wspiął się na co najmniej cztery piętra bez pomocy, używając jedynie gołych rąk, aby wyciągnąć chłopca w bezpieczne miejsce.

Na nagraniu wideo z tego wstrząsającego momentu, które było szeroko oglądane na całym świecie, Gassama przeciąga się od poręczy balkonu do poręczy balkonu, podczas gdy tłum gapiów krzyczy poniżej. W ciągu kilku sekund, manewruje nad chłopcem i wydaje się, że wciąga go do góry jedną ręką. Gassama powiedział, że nie miał czasu się bać, dopóki dziecko nie znalazło się bezpiecznie po drugiej stronie balustrady. „Kiedy zacząłem się wspinać, dodało mi to odwagi”, powiedział Gassama, który natychmiast przebiegł przez ulicę, gdy zobaczył trudną sytuację dziecka, według Associated Press. „Dzięki Bogu uratowałem go”

Za jego szybkie myślenie i superbohaterską zręczność, Gassama został natychmiast nazwany Spider-Manem w mediach społecznościowych. Prezydent Francji Emmanuel Macron również pochwalił Gassamę za jego „wyjątkowy czyn”, nazywając go „przykładem” dla milionów ludzi, którzy byli teraz świadkami jego odwagi.

Podczas spotkania kilka dni po akcji ratunkowej, Macron nagrodził Gassamę medalem, rolą w paryskiej straży pożarnej i przyspieszoną ścieżką do francuskiego obywatelstwa. „Uratowałeś dziecko. Bez ciebie nikt nie wie, co by się z nim stało” – powiedział Gassamie francuski prezydent. „Do tego potrzeba odwagi i zdolności.” -M.C.

Ta historia jest częścią wydania TIME’s Person of the Year 2018. Odkryj więcej historii tutaj.

Skontaktuj się z nami na [email protected].

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *