Articles

Here's What Happened When I Tried Dating While Pregnant

Posted on

Ten artykuł pierwotnie ukazał się w wydaniu SELF z maja 2016 r.

Byłam w trakcie przeprowadzania wywiadu z popularną nauczycielką jogi do historii magazynu, kiedy zobaczyłam, że mój telefon się zaświecił. To był mój ob/gyn dzwoniący. Mój żołądek natychmiast podskoczył mi do gardła. Nie mając zbyt wiele czasu na wyjaśnienia, poprosiłam jogina, aby chwycił mnie za rękę. „Halo?” odpowiedziałam, całe moje ciało się trzęsło.

„Alyssa?” głos trzeszczał. „Mam wiadomości. Twoje wyniki są na miejscu. Jesteś w ciąży!”

To zadziałało. Byłam tak szczęśliwa, że nie mogłam nawet znaleźć słów, by wyrazić swoją wdzięczność. Po jednym dawcy spermy, dwóch inseminacjach wewnątrzmacicznych i tysiącach dolarów wpłaconych do NYU Fertility Center, byłam w ciąży. Zakończyłam mój wywiad z joginem z jak największą ilością zen, co nie było zbyt wiele, po czym wybiegłam na ulicę, krzycząc.

Zobacz więcej

Drżącymi rękami zadzwoniłam do rodziców i siostry, którzy płakali z radości. Przychodzili na każdą wizytę u lekarza, a nawet pomogli mi wybrać dawcę, choć technicznie rzecz biorąc, rodziłam sama – z wyboru byłam samotną matką. Moja mama przypomniała mi, jak zawsze, że nade mną jest aureola. Jednocześnie przewróciłam oczami i rozpromieniłam się.

Podzieliliśmy się radosnymi pożegnaniami. Głodna już, poszłam cieszyć się triumfalnym falafelem. Wtedy właśnie dostałem SMS-a od brytyjskiego Marcusa*. „Do zobaczenia później?” Zupełnie zapomniałam.

Byłam w ciąży. A tego wieczoru miałam gorącą randkę. Czy mogłam zrobić jedno i drugie?

Odpowiedź, którą zdecydowałam, brzmiała tak. Ponieważ: moje życie, moje zasady. Ponadto, mimo że zaszłam w ciążę na własnych warunkach, nie chciałam zamykać drzwi przed miłością. Jednym z wielu powodów, dla których początkowo czułam, że to właściwa decyzja dla mnie, było to, że chciałam się trochę odprężyć, jeśli chodzi o dążenie do romansu. Chciałam umawiać się na randki dla przyjemności, a nie dlatego, że byłam 37-letnią kobietą polującą na męża lub tatusia dla dziecka, zanim zegar się skończy.

W rzeczywistości miałam już tyle ciepłych uczuć wokół mojej ciąży, że całkiem tęskniłam za przystojnym mężczyzną, który zabrałby mnie na kolację i dzielił się historiami i sekretami. Może spotkałabym samotnego ojca albo współczesnego romantyka, takiego jak ja. A jeśli nie, nic się nie stało, prawda?

Ale co im powiedzieć? To był beznadziejny pomysł. Nigdy nie wahałem się powiedzieć prawdy o mojej historii komukolwiek. W końcu jestem dumny, że to zrobiłem. Bardzo chciałam mieć dziecko, zanim będzie za późno, i choć byłam blisko z kilkoma byłymi, wciąż nie byłam pewna, czego szukam u mężczyzny. Mogłam żyć z byciem singielką, ale wszystko w mojej bezdzietności było złe. Więc zrobiłam to po swojemu – a ja to nazywam odwagą. Jeśli ktoś chciał nazwać to dziwactwem, cóż, nie był mile widziany w tej podróży ze mną.

Jednej nocy zalogowałam się na Tinderze, nie po raz pierwszy (brytyjski Marcus przyszedł i odszedł – był uroczy, ale niewiele więcej). Nie dodałam „w ciąży” do swojego profilu, bo wyrwane z kontekstu rodzi wiele pytań (nawet ja mogę to przyznać), a nie chciałam, żeby jakiś facet tworzył dla mnie złą narrację. Zdecydowałam, że po kilku minutach pogawędki, powiem im, że jestem w ciąży. To wydawało się uczciwym planem dla wszystkich.

To tutaj nauczyłem się czegoś kluczowego o życiu: odrzucenie jest najlepiej podawane z lodami.

Image may contain: Cell Phone, Electronics, Mobile Phone, and Phone
Oliver Munday

Pierwszą rzeczą, o której każdy facet chciał wiedzieć, był mój związek z tatusiem dziecka. Kiedy wyjaśniłam, że skorzystałam z usług dawcy spermy, byli pocieszeni, ale zdezorientowani. „Więc…jesteś rozwiedziona?”. Ugh! W nieskończoność tłumaczyłam swoje wybory facetom, z którymi nie chciałam się już nawet spotykać.

Jeden z nich był wyjątkowo urażony. Nazwał mnie podstępną za to, że nie ujawniłam od razu mojej ciąży. I prawdę mówiąc, czekałam na to do około 20 minuty, ponieważ nasza rozmowa wydawała się tak płynna i zabawna. Jednak to, co opisał jako swoje „poczucie zdrady”, uderzyło mnie jako ekstremalne. Czułam się zawiedziona – myślałam, że się dogadamy – ale przede wszystkim chroniłam siebie i maleństwo w środku. Do tej pory wiedziałam, że będę miała dziewczynkę i żadna moja córka nigdy nie zobaczy, jak uganiam się za palantem.

Inni faceci zachowywali się flirtująco i intrygująco, ale potem odchodzili MIA. Po jakimś czasie zrozumiałam: Większość z nich szukała kogoś, z kim mogłaby rozpocząć czystą przyszłość, a ja przyszedłem z przywiązanymi sznurkami. Nie dość, że za kilka miesięcy będę miała noworodka, to jeszcze nie będę mogła spotkać się nawet na porządnego drinka. Poza tym, gdybyśmy się polubili, trzeba by było wiele wyjaśnić swoim przyjaciołom, kolegom i rodzinom.

Uświadomiłam sobie, że chociaż wiele samotnych kobiet zachodzi w ciążę dzięki dawcom spermy, to wciąż jest to uważane za alternatywny styl życia w szybkim, rozczarowanym świecie randek online. Nie wspominając już o tym, że Sexy Pregnant Me była o wiele lepsza na żywo.

Więc to był zbieg okoliczności, że poznałam Aarona, profesora nauk humanistycznych, na przyjęciu podczas mojego drugiego trymestru. Aaron zdawał się zachwycać każdym szczegółem mojej historii. Sprawiał wrażenie wyrafinowanego i neurotycznego – bardzo nowojorskiego. Był również urzeczony moimi zachciankami. Okazało się, że jedyną rzeczą, którą Aaron kochał bardziej niż Shakespeare’a, był Shake Shack, a jedyną rzeczą, którą ja kochałam bardziej niż flirt, były frytki. Byliśmy bezpłciową parą stworzoną w wysokocholesterolowym niebie, dopóki nie zaczęło mnie trochę przerażać jego łakomstwo (tylko jedno z nas miało prawo do tak szybko rosnącego brzucha.)

Połączyłam się też ze starym przyjacielem, Ryanem, który miał teraz własne dzieci (i byłą). Miałam na sobie sukienkę z wysokim stanem, a mój wielki biust był przyćmiony jedynie przez moją nową klatkę piersiową z podwójnym D. Pokłóciliśmy się o nasze poglądy na temat systemu szkół publicznych (tak, proszę!) i naturalnego porodu (nie, dziękuję!)- a po kolacji Ryan pocałował mnie długo i mocno. Czułam się świetnie, ale wchodziłam w mój trzeci trymestr i musiałam się uspokoić. Powiedziałam mu, że zadzwonię do niego, gdy dziecko będzie na zewnątrz.

Po tym, byłem ogromny, spocony i zatłoczony pracą. Lubię myśleć, że wycofałam się z rynku, ale prawdę mówiąc, chciałby mnie tylko mężczyzna z ciążowym fetyszem – i, yikes.

Wtedy, 3 października, miesiąc przed terminem porodu, poznałam moją największą miłość wszech czasów, Hazel Delilah Shelasky. Była ładniejsza, niż kiedykolwiek sobie wyobrażałem, i bardziej elegancka, niż noworodek ma prawo być. (Skrzyżowała nogi i nosiła kaszmirowy beret w wieku 2 dni. Pielęgniarki nazywały ją Nicole Kidman.)

Macierzyństwo, jak się okazało, przyszło mi całkiem naturalnie. Byłam pozbawiona snu, ale napędzana nieustannym przypływem hormonów szczęścia. A jeśli chodzi o pomoc, to liczyłam na ogromne szczęście: moja rodzina zaangażowała się i pracowała w nadgodzinach, ułatwiając przejście w sposób, w jaki stu mężów nie mogłoby tego zrobić, od codziennych domowych posiłków po opiekę nad dziećmi na żądanie.

Właściwie moje nowe życie było w pewnym sensie świetne. Hazel i ja uczyliśmy się na pamięć „Goodnight Moon” i oglądaliśmy „House of Cards”. Chodziliśmy na długie, kontemplacyjne spacery i codziennie rano piliśmy latte. Nauczyłem się nawet używać jej jako kettlebell podczas ćwiczeń w domu (chichotała przez cały czas.)

Oczywiście, było też mnóstwo trudnych rzeczy. Pewnego dnia przegapiłam ważną rozmowę konferencyjną; Hazel nie przestawała krzyczeć w tle i musiałam się rozłączyć. Myślałem, że zrozumieją, ale okazało się, że nikt z tej rozmowy nie chciał ze mną ponownie pracować, a ja liczyłem na pieniądze. Uśpienie jej – co wydawało mi się godzinami „wypłakiwania” – wydawało mi się bardzo traumatyczne do zniesienia w pojedynkę. A do tego dochodziło jeszcze ciągłe przemieszczanie się z tym wszystkim. Wózki plus metro plus klatki schodowe to nie dzień na plaży, zwłaszcza gdy jesteś sama.

Ale były też prawdziwie euforyczne chwile, takie, których w ogóle nie przewidziałam, w których kochałam ją tak bardzo, że było to niemal przerażające. Patrzyłam na Hazel – zwłaszcza podczas jej niewinnego, głębokiego snu – i czułam się jak w najsłodszej modlitwie. Macierzyństwo jest duchowe. To coś innego niż świat. Dzięki niemu wierzę w aureole (wygrałaś, mamo!). I pewnego dnia naprawdę chciałabym mieć kogoś, z kim mogłabym dzielić te dreszcze. Ponieważ to doświadczenie jest po prostu zbyt potężne, by iść przez nie samotnie.

Jestem wciąż singielką, ale kogoś lubię. Jest supersłodki w stosunku do mojej córki, choć zdecydowanie spotkałam facetów, którzy nie radzą sobie z dzieckiem. I to jest w porządku. Bycie mamą wypełniło moje życie taką ilością miłości, że myślę, że znalezienie kogoś magicznego może być teraz łatwiejsze. Ponieważ, być może, miłość rodzi miłość. Mam taką nadzieję. Przynajmniej w końcu mam większe poczucie tego, czego szukam. Kogoś miłego, kogoś hojnego i kogoś, kto wie, że najpiękniejszą rzeczą we mnie zawsze będzie ona.

Po więcej, odbierz majowy numer SELF w kioskach, zaprenumeruj, lub pobierz wydanie cyfrowe.

Więcej.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *