Siedziałam naprzeciwko mojego lekarza osiem dni po porodzie, próbując zdalnie wyglądać, jakbym miała siebie razem.
„Zawsze chcę cię zobaczyć osobiście, jeśli martwisz się o depresję poporodową”, powiedział. „Niektórzy ludzie mogą brzmieć dobrze przez telefon, ale potem widzisz ich twarzą w twarz i wyglądają jak Joker.”
Zdecydowanie czułam się jak Joker. Nie byłem pewien, czy paraliżujące zwątpienie w siebie i duszący niepokój były całkowicie normalne w pierwszym tygodniu po urodzeniu dziecka, ale to mnie przerażało. Czułam się, jakbym bujała się na wahadle emocji i psychicznych demonów, szybując od „Ok, mam to” do „Ohmygod nie mogę oddychać i jest niekończący się węzeł w mojej klatce piersiowej i nie lubię mojego dziecka i jestem tak zmęczona, ale nie mogę zasnąć, co do cholery się ze mną dzieje.”
Pytaniem na stole były leki, ale karmienie piersią było czkawką. Starałam się jak mogłam, a i tak nie szło mi najlepiej. Moja córka nie miała jeszcze rozwiązanego problemu z językiem i wargami, a ja czułam ciężar porażki już w tym dziale. Mój lekarz delikatnie przypomniał mi, że „karmienie jest najlepsze”, ale mój roztrzęsiony mózg nie mógł zaakceptować tej łaski.
„Pomyśl o tym w ten sposób. Gdybyś nie karmiła piersią, czy byłabyś otwarta na przyjmowanie leków na depresję?” zapytał. Byłam zbyt zdezorientowana, żeby naprawdę zrozumieć to pytanie, ale czułam, że wiem wystarczająco dużo, żeby powiedzieć, że nie chcę jeszcze próbować leków. Rzucając ręcznik, poczułam się jak porażka na tak wczesnym etapie i pomyślałam, że to może sprawić, że jeszcze bardziej pogrążę się w porażce nowej mamy.
Więc żadnych leków. Dał mi radę, żebym przetrwała dni noworodka i zadbała o siebie – takie rzeczy jak ćwiczenia, słońce, dobre odżywianie, przyjmowanie pomocy itp. I to działało przez pierwsze trzy miesiące przetrwania.
Ale po tym, jak zaczęliśmy wkraczać w nową normalność i wychodzić z noworodkowego zamroczenia, nie byłam najlepszą wersją samej siebie. Rozglądałem się po naszym domu i wyobrażałem sobie każdy sposób, w jaki coś mogłoby pójść okropnie źle, jak na przykład zapalające się gniazdka w pokoju dziecka. Kładłam się w nocy i przypominałam sobie nasz spacer tego dnia i wyobrażałam sobie samochód, który w nas uderzył. Zrzędziłam na męża, bo każda jego rzecz działała mi na nerwy. Leżałam w łóżku przez dwie godziny pragnąc snu, zanim w końcu do mnie dotarł.
W końcu zdałam sobie sprawę, że potrzebuję pomocy. Dbałam o siebie najlepiej jak umiałam, ale to nie wystarczało. Nie byłam szczęśliwa, a mój biedny mąż był przygnębiony i samotny, podczas gdy jego żona żyła w gwałtownej burzy.
Znalazłam się więc znowu siedząc naprzeciwko mojego lekarza, który powiedział: „Myślę, że czas spróbować leków.”
Nie wyciągnął recepty i nie podał mi jej jak cukierka. Zamiast tego, przeprowadził ze mną długą rozmowę, aby zrozumieć, w jakim punkcie jestem psychicznie i emocjonalnie. Największym zastrzeżeniem było to, że nadal karmię piersią, więc chciał się upewnić, że rozumiem, co to oznacza.
„Oczywiście, brak leków podczas karmienia piersią jest najlepszą opcją, ale ten lek jest uważany za bezpieczny do przyjmowania podczas karmienia piersią. Jedyną rzeczą, jaką możesz zauważyć, jest opóźnienie w osiągnięciu kamieni milowych przez twoje dziecko, ale nawet to jest rzadkie”, powiedział mi.
Chciał się upewnić, że rozumiem wagę tej decyzji, a ja nosiłam tę wagę bardzo mocno, rozważając, czy zacząć przyjmować leki, czy nie. Ostatecznie jednak zostałem najlepszym kumplem z tym lekiem i zmienił on moje życie na lepsze.
Były to decydujące czynniki:
Zawodowcy medyczni, którym ufałem, poparli moją decyzję.
Mój lekarz, któremu ufam bezgranicznie, zawsze był uczciwym adwokatem. Ponieważ podszedł do rozmowy o tym, czy brać leki okresowo, a nie tylko podczas pielęgnacji, powiedział mi, że traktuje moje zdrowie psychiczne niezwykle poważnie. Jego ważka rozmowa na temat przyjmowania leków podczas karmienia piersią powiedziała mi, jak poważnie to traktuje, ale dając mi wsparcie, abym kontynuowała karmienie piersią podczas przyjmowania leków, powiedział mi również, że nie ma z tym żadnych skrupułów jako profesjonalista medyczny.
Moja najlepsza przyjaciółka jest pielęgniarką na ostrym dyżurze i często dostaje moje spanikowane, hipochondryczne zapytania przez tekst. Więc naturalnie, skonsultowałam się z nią.
„Czy mogę wziąć ten lek podczas karmienia piersią bez zatruwania mojego dziecka? „Zapytałam ją.
Poszła do super-pielęgniarki i zapytała psychiatrów z jej piętra, a oni dali temu lekowi świetną recenzję do stosowania podczas karmienia piersią.
Mając od nich kciuki dałam mi ogromny spokój umysłu.
Moja sytuacja nie była zrównoważona.
To był mroczny czas w naszym domu. Byłam cieniem dawnej siebie, a wszystko było zabarwione kwaśnym blaskiem negatywności. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo byłam nieszczęśliwa i niezdrowa, dopóki nie wyszłam z mgły, ale mój umysł był jak trucizna, która przesączała się do każdego aspektu mojego życia. Zraziłam do siebie męża. Przesadnie martwiłam się o moją córkę. Nie miałam wystarczających zapasów cierpliwości. Nawet mojego dużego, puszystego szczeniaka postrzegałam jako ciężar. Nie byłam sobą – w ogóle. I pozwolenie na kontynuowanie tego tylko wpędziło by mnie głębiej w tę ciemną dziurę.
Pozytywy przeważyły nad negatywami.
To był dla mnie nowy sposób myślenia. Początkowo rozpoznałam go, kiedy pytaliśmy mojego lekarza, czy babcia może zostać z nami i noworodkiem, mimo że jej zalecany zastrzyk TDAP nie miał wystarczająco dużo czasu, aby zadziałać.
„Pomoc przy noworodku jest bardzo ważna, a jeśli babcia nie ma kaszlu ani żadnych objawów, jest mało prawdopodobne, aby była zagrożona przeniesieniem krztuśca. Więc w tym przypadku, pozytywy przeważają nad negatywami”, powiedział nam.
Pozytywy przeważają nad negatywami. Umysł. Blown.
Przyjęcie takiego podejścia, szczególnie jako nowy rodzic, było dla mnie życiodajne i uwalniające. Tak często, nie ma idealnej sytuacji. Nie ma jednej odpowiedzi, która rozwiązałaby wszystkie nasze problemy. Ale gdybym mogła to rozważyć, gdybym mogła wyobrazić sobie przechylenie szali na jedną lub drugą stronę w oparciu o tę jedną decyzję, gdzie by mnie to zaprowadziło?
Gdy rozważałam decyzję o przyjmowaniu leków, szala przechyliła się mocno na korzyść pozytywnej. Ryzyko dla mojego dziecka było minimalne, a bardziej prawdopodobne, że nie istniało. Miałam okazję doświadczyć ulgi, zarówno psychicznej jak i emocjonalnej, od tłoków chemikaliów wystrzeliwujących w moim mózgu. Istniała obietnica lepszej wersji mnie poprzez wypróbowanie leku. A ta lepsza wersja mnie była o wiele lepsza dla mojego dziecka i męża niż pusta, zgarbiona i skwaszona kobieta, którą mieli w tym czasie.
W ostatecznym rozrachunku, wszystko zależy od ciebie.
Wrzucenie tabletki nie jest ostatecznym rozwiązaniem depresji poporodowej. Dla mnie był to dodatek do wielu innych wysiłków, które pomogły mi wyjść z zamroczenia. Takie rzeczy jak terapia, ćwiczenia, odpoczynek i dbanie o siebie były niezwykle pomocne. Ale decyzja o przyjmowaniu leków dała mi dodatkowy zastrzyk energii, którego potrzebowałam, aby znów poczuć się w pełni sobą.
Każda kobieta jest wyjątkowa. Każda sytuacja jest jedyna w swoim rodzaju. I ostatecznie, przyjmowanie leków na depresję poporodową podczas karmienia piersią jest głęboko osobistą i ciężką decyzją. Nie podjęłam jej lekko. Ale widzę, jak powszechne jest odrzucanie pojęcia leków na rzecz bardziej naturalnych, holistycznych podejść. Albo uważanie się za nieudaną matkę, która potrzebuje pomocy z butelki z tabletkami, albo myślenie, że przedkłada swoje zdrowie nad dobro dziecka.
Ja też zmagałam się z tymi wszystkimi myślami.
To jest powód, dla którego postanowiłam podzielić się tą bardzo osobistą decyzją – ponieważ wiem, że są inne mamy uwięzione przez te same duszące myśli, które spychają ich szanse na zdrowie psychiczne matki coraz dalej i dalej.
Jeśli więc myślisz, że jesteś w okopach depresji poporodowej, leki są kolejną bronią na twoim biodrze, gotową pomóc ci w walce o wyjście. To, czy z niej skorzystasz, czy nie, zależy od ciebie. Ale zachęcam cię, abyś przynajmniej to rozważyła.