Articles

Nawiedzone Domy, Wilkołaki, Krwawe Saloony. Just Another Road Trip in the Wild West

Posted on

NEVADA – To dziwne miejsce, Nevada. Możesz poczuć duchy samobójczych dziewcząt z saloonów, wpaść na zrzędliwych hazardzistów liczących na wypłatę lub dołączyć do tłumu Burning Man zmierzającego na pustynię w poszukiwaniu sensu. Nadal są tu kowboje i rodeo. Strzelaniny i woły. I cholernie dobre jedzenie.

Mój chłopak i fotograf Mike i ja wylądowaliśmy w Reno, w stanie Nevada, aby przejechać Pętlę Tahoe, 145-milową trasę, która obejmuje środkowo-zachodnią część stanu. Przez cztery dni jechaliśmy, zaczynając i kończąc w Reno, z ciągiem dziwnych przygód łączących dni i noce.

Nie ma co do tego wątpliwości: Ten zachodni skraj Nevady jest wciąż bardzo dziki.

Dzień 1: Reno

Reno to miasto, którego reputacja je wyprzedza. Samozwańczo nazywane „Największym małym miastem na świecie”, jest bardziej znane jako ostatni przystanek na pustyni dla drugorzędnych hazardzistów, którzy nie mogą dotrzeć (lub poradzić sobie) z Las Vegas. Albo dla seks-pracowników, którzy przekroczyli już swój wiek, pracujących w wielu klubach dla dorosłych w mieście. Miasto – i jego mieszkańcy – mają wrażenie, że po prostu sobie radzą. W przeciwieństwie do pożądliwego powabu swojego większego brata Vegas, które wibruje neonowym kapitalizmem, Reno jest spokojne. Nie: Reno jest ponure.

Podnieśliśmy naszego zdecydowanie niezachodniego Nissana Altimę i ruszyliśmy do Circus Circus. Jego starszy kuzyn został otwarty w Vegas w 1968 roku i jest bardziej znany z tej pary, ale wersja Reno tego karnawałowego hotelu trzyma się kupy. Kolorowe światła salonu gier The Midway i jego przyjazne dla rodziny gry sprawiły, że wydawaliśmy pieniądze, ręka nad młotkiem do gry w whack-a-mole, przez to, co mogło trwać dwie godziny.

Albo cztery? Czy to było osiem? Nie wiem. Tak właśnie działa Reno.

Mimo tego zgiełku, wygranie malutkiej wypchanej piłki nożnej za ciężką pracę, jaką było skuteczne wrzucenie miękkiej piłki do dzbanka z mlekiem, nadal było ekscytujące. Nasz pokój sypialny był w porządku, ale kolorowy Midway jest wystarczającym powodem, aby każdy, kto jest w Reno, zatrzymał się w Circus Circus.

Dzień 2: Więcej Reno

W hotelu nie było nic wartego zjedzenia, więc udaliśmy się do Two Chicks, którego żartobliwy tagline „Eggceptional Breakfast” nie jest żartem. Zamówiliśmy trzy posiłki, ponieważ wszystko wyglądało tak dobrze: herbatniki z sosem, burrito śniadaniowe oraz jajka i chorizo na świeżo zwiniętych tortillach kukurydzianych. Dwie kobiety właścicielki – dwie laski, jak to było – zaczęły w mieście od ciężarówki z serem z grilla i podniosły swój sukces do murowanej restauracji. Będąc pod wrażeniem tego kulinarnego osiągnięcia, udaliśmy się na poszukiwanie innego rodzaju kreatywności.

Mimo że Burning Man rozpoczął się w San Francisco w 1986 roku, jest awangardowym festiwalem sztuki w Nevadzie od prawie trzech dekad. W Reno, mały, ale inspirujący Reno Playa Art Project, zorganizowany przez lokalną grupę Artech, oferował mały przedsmak masywnej sztuki rzeźbiarskiej, która przyciąga 70 000 ludzi na jałową pustynię każdego sierpnia.

Przestudiujmy się w czasie o 150 lat, a coś innego wabiło ludzi w te strony dziesiątkami tysięcy. Była to obietnica złota i srebra.

Wśród nich wyróżniali się Baskowie z Hiszpanii, którzy przybyli w połowie XIX wieku, aby szukać szczęścia. Hotele wyrastały, aby ich przyjąć, wraz z restauracjami serwującymi „pensjonatowe” posiłki w stylu rodzinnym, składające się z jagnięciny, wołowiny i makaronu. Tradycyjne schłodzone czerwone wino stołowe, słynny Picon Punch, gwarantowało dobry sen zdeterminowanemu górnikowi. Tak samo było w naszym przypadku, po pysznym posiłku w Louis’s Basque Corner, gdzie rodzinna tradycja baskijskich jadłodajni jest żywa i ma się dobrze.

Nasz obfity posiłek nie byłby kompletny bez Picon Punch, czasami znanego jako koktajl baskijski. Jego głównym składnikiem jest trudny do znalezienia spirytus Amer Picon, wytwarzany z gorzkich pomarańczy, goryczki i cynchony. Napój ten, stworzony przez Francuza Gaëtana Picona w 1837 roku, przekształcił się z napoju wspomagającego trawienie w poncz na przyjęciach w pensjonatach. Jest osobliwy i mocny i zdecydowanie sprawił, że poczuliśmy się jakbyśmy mogli jutro uderzyć w złoto w drodze do klejnotu Sierra Nevada.

Sand Harbor State Park, Lake Tahoe.

Dzień 3: Lake Tahoe

Wciąż najedzeni po kolacji z jagnięciny, fasoli, chleba i wina, byliśmy gotowi, aby dostać się do Lake Tahoe. Pojechaliśmy stromą i krętą Mt. Rose Highway, jedną z najpiękniejszych dróg w Stanach Zjednoczonych, wspinającą się na wysokość 8,900 stóp nad poziomem morza. Przejście z brązowej pustynnej doliny Reno do chłodnego powietrza i krajobrazu w kolorze tealu na szczycie góry jest szybkie i wyraźne.

Lake Tahoe jest absolutnym oszołomieniem. Największe jezioro alpejskie w Ameryce Północnej, jego zimna woda otoczona jest sosnami i ośnieżonymi górami. Powietrze jest świeże, pachnące choinkową jodłą i czystą ziemią.

Wzięliśmy kajaki w Sand Harbor State Park i popłynęliśmy do jeziora. Po samodzielnym wiosłowaniu, wyruszyliśmy z Incline Village do Zephyr Cove, aby złapać M.S. Dixie II na dwugodzinną wycieczkę po oszałamiającej południowej stronie krystalicznie czystego jeziora.

W Stateline, Nevada – położonym dosłownie na granicy Kalifornii i Nevady – zameldowaliśmy się w MontBleu Resort, którego zdjęcia na stronie internetowej i francuska nazwa zdradzały, czym tak naprawdę jest. Nasze wizje wieczoru spędzonego w fotelach Adirondack, z kieliszkami Burgunda w ręku, podziwiając majestatyczną, błękitną wodę, spadły nam z oczu, gdy weszliśmy do lobby, które było również parkietem kasyna w starym, zadymionym hotelu. Po zameldowaniu się w naszym pokoju z widokiem na parking, „awansowaliśmy” do takiego, z którego mogliśmy zobaczyć jezioro Tahoe, jeśli tylko wystarczająco przechyliliśmy głowę.

Basecamp.

Wyjechaliśmy z Nevady i dotarliśmy do South Lake Tahoe po kalifornijskiej stronie, do uroczego ogródka piwnego Basecamp. Przyjęcie weselne było w pełnym rozkwicie, kiedy przyjechaliśmy, a my w połowie je zepsuliśmy, łapiąc drinki na górze, na pokładzie. Z widokiem na ich przerobiony Airstream na dziedzińcu i jezioro w oddali, czuliśmy się dobrze. Gdybyśmy wiedzieli lepiej, Mike i ja zatrzymalibyśmy się na noc w ich zaaprobowanych przez hipsterów odnowionych pokojach motelowych. Zamiast tego, po kilku doskonałych piwach z South of North Brewing Co. pochyliliśmy głowy i zawróciliśmy w kierunku zadymionego, obstawionego automatami MontBleu.

Szczęśliwym znaleziskiem pomiędzy Basecamp a MontBlue był Lucky Beaver Bar & Burger, znany z 50-dniowego burgera z suszonego steku – półkilogramowego placka z pieczeni kaczki i krótkiego żebra. Mike dodał do tego starzony cheddar i karmelizowaną cebulę na wierzchu, a z boku tater tots w stylu Cajun. Reno Rodeo było odtwarzane na prawie każdym telewizorze w barze. Egzotyczne tancerki (tak) z MontBlue wjechały po swoich zmianach.

Genoa.
Słońce świeci nad 1862 David Walley’s Resort and Hot Springs.
Wody mineralne w 1862 David Walley’s Resort and Hot Springs.

Dzień 4: Cowboy Country

Zostawiliśmy wiotkie poduszki i cienkie prześcieradła w nurkowaniu (morał z tej historii: nawet wytrawni podróżnicy mogą się poślizgnąć, i nie ufaj każdej hotelowej stronie internetowej) i skierowaliśmy się w stronę historycznego boomtown Virginia City, zatrzymując się po drodze w Genoa, małym miasteczku u podnóża pasma górskiego Sierra Nevada.

Przed południem dotarliśmy do 1862 David Walley’s Resort and Hot Springs, które ukoiły nasze dusze. Naturalnie podgrzana woda gruntowa jest pompowana do pięciu gorących wanien, w których goście przywracają sobie zdrowie – psychiczne i nie tylko. Mark Twain często zażywał tu kąpieli i – jeśli wierzyć oznakowaniu uzdrowiska – powiedział kiedyś: „Te źródła, bez wątpienia, nie mają sobie równych na tym wybrzeżu. Teraz wychodzę stąd bez kuli czy laski, całkowicie zdrowy, nie tylko uwolniony od bólu, ale i wzmocniony na duchu.”

Czując się nieco bardziej uduchowionymi, przeszliśmy milę do centrum Genui, aby zjeść lunch w The Pink House. Dom w stylu Gothic Revival został zbudowany w 1855 roku, jest rzeczywiście jasnoróżowy i znajduje się w Krajowym Rejestrze Zabytków. Nie jest to już dom, ale urocze miejsce, gdzie można zjeść wędlinę i ser. (Ich Epoisses Berthaut był prawdopodobnie najlepszym serem, jakiego kiedykolwiek próbowałem.) Jasnoróżowy kolor fasady, szeroki ganek, prosta gentryfikacja – wszystko to sprawiało wrażenie sceny z filmu „The Music Man”. Oczekiwałam, że ktoś z parasolem lub ascotem w każdej chwili zacznie śpiewać.

Ponieważ nikt tego nie zrobił, opuściliśmy formalność kwiecistych, gobelinowych kanap i kwiecistych dywanów i poszliśmy do The Genoa Bar, nazwanego „najstarszym w Nevadzie salonem pragnienia”. Bar działa od 1853 roku, a jego klientami byli zarówno Ulysses S. Grant i Teddy Roosevelt, jak i Mike i ja. Kiedy przyjechaliśmy, na zewnątrz kręcił się gang motocyklistów, a także kowbojski poeta Tony Argento, którego dwumetrowa broda doskonale komponowała się z otoczeniem. Wypiłem lemoniadę truskawkową, kojącą miksturę zrobioną z własnej whisky The Depot Silver Corn Whisky, truskawek i lemoniady.

Genoa Bar, najstarszy w Nevadzie lokal serwujący drinki.
Saloon Bucket of Blood.

Potem ruszyliśmy do Virginia City, prawdziwego amerykańskiego boomtown. W 1859 roku Henry Comstock odnalazł złoto i srebro znane dziś jako Comstock Lode – a 25 000 innych poszukiwaczy szczęścia poszło w jego ślady. Górskie miasto milionerów rozrosło się do prawie stu saloonów, hoteli, burdeli i, co nieprawdopodobne, opery.

Mimo że wygląda jak park Disneya, wszystko jest tu prawdziwe: od Bucket of Blood Saloon, sączącego wodę sodową od 1876 roku, przez oryginalne drewniane deski deptaka przy głównej ulicy (gdzie słychać stukot butów i ostróg), po górników, którzy wciąż pracują 3000 stóp pod ziemią. Oczywiście, górnictwo w XIX wieku było jeszcze trudniejsze niż dzisiaj, a ci ludzie grali tak samo ciężko. Niezliczona ilość ludzi zginęła w strzelaninach, a prostytutki często same odbierały sobie życie, aby zakończyć to, co było z pewnością brutalne i nędzne. W Bonanza Saloon znajduje się niesławny stół samobójców, stół do gry w karty z Faro, przy którym trzech mężczyzn, w odstępie kilku lat, zastrzeliło się na śmierć.

Nie może więc dziwić, że Virginia City zostało zaliczone do najbardziej nawiedzonych miejsc w Stanach Zjednoczonych. Nawet taki sceptyk jak ja czuł się tu źle.

Virginia City o zachodzie słońca wygląda tylko niewinnie.
Wszystkie nawiedzone klimaty w Virginia City. (Czy spałbyś tutaj?)

Nie dotarliśmy do Edith Palmer’s Country Inn, nieco oddalonej od zgiełku deptaka. Hitchcock nie mógł sobie wyobrazić bardziej przerażającej sceny. Dom w stylu wiktoriańskim wznosił się na wzgórzu, które obserwowało purpurowo-różowy zachód słońca. Starsza kobieta z białymi włosami przedzielonymi na środku wpatrywała się w okno, gdy się zbliżaliśmy. (Tego się nie da wymyślić.)

Zgodnie z kartką przyklejoną do drzwi, biuro było otwarte tylko do 18:00. Zapukaliśmy. Czekaliśmy. Wiedzieliśmy, że ktoś jest w środku. Drzwi się otworzyły, a zza framugi wyjrzała białowłosa kobieta. Powoli wpuściła nas do środka. Jakby czas płynął w ślimaczym tempie. Była właścicielką, ale nie posiadała zbyt wielu naszych danych i kazała rozdzielić nas w dwóch pokojach. Zapisała ołówkiem numer mojej karty kredytowej na odwrocie kartki papieru i wsunęła ją do szuflady drewnianego biurka o zaokrąglonych krawędziach.

Potem podeszła do mahoniowej szafy i wyciągnęła dwa klucze. Wyszliśmy za nią z głównego budynku do drugiego obok, który praktycznie zapadał się pod ziemię ze zgrozy. Weszliśmy do środka. Stara zielona wykładzina od ściany do ściany spotkała się z wyblakłą tapetą w kwiaty. Na rozklekotanych komodach stały malutkie telewizory z anteną. Ale bardziej niż jakiekolwiek przestarzałe umeblowanie było to bardzo realne uczucie strachu. Nigdy wcześniej ani później nie czułem się tak w żadnym miejscu. W jednej z recenzji na TripAdvisor napisano, że panuje tu „atmosfera, jakby ktoś tu umarł”. To było mniej więcej w porządku. Czułem duchy pacing na szczycie schodów, które dzieliły nasze pokoje.

Właściciel powiedział, jeśli możemy potrzebować czegoś w ciągu nocy, aby wrócić do głównego domu. „Tam jest telefon. Zadzwoń pod numer obok.” Ona lub jej syn mieli odebrać. (Co?!)

Wstrząśnięci, ale wciąż głodni, zeszliśmy po stromym wzgórzu do Café del Rio, która była tak samo gościnna jak gospoda, choć o wiele mniej mrożąca krew w żyłach. Niedzielna specjalność restauracji – smażony kurczak gospel i nachos ze smażoną fasolą, białym serem cheddar, poszatkowaną kapustą i jalapeños – były nie do przełknięcia. Z wyjątkiem, no cóż, nie dosłownie. Po kolacji wróciliśmy na górę do Palmer House, szybko zgodziliśmy się, że to nie będzie nasze ostatnie miejsce spoczynku i pojechaliśmy z powrotem do Reno.

W końcu usadowiliśmy się w jasnym, rozpoznawalnym komforcie średniej klasy Hampton Inn. Tam spędziliśmy naszą ostatnią noc w Nevadzie, w końcu wolni od zabaw karnawałowych i duchów, oszołomieni tym, czego doświadczyliśmy z wciąż Dzikiego Zachodu Ameryki.

Keep Exploring the West

Giddyup Getaway to The Ranch at Rock Creek
By the Fireplace, In the Ice Fields, and On the Road in Glacier National Park
Hipcamp’s Guide to Camping Out West

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *