Articles

Sekcja.80

Posted on

Kendrick Lamar to dziwny dzieciak, a muzyka rapowa zawsze może potrzebować więcej dziwnych dzieciaków. 24-latek pochodzi z Compton i ma tajemnicze powiązania z Dr. Dre, ale w jego muzyce nie ma zbyt wielu powiązań z gangsta-funkowym dziedzictwem rodzinnego miasta. Zamiast tego, Lamar jest produktem późnej ery blog-rapu – introwertycznym samotnikiem, który jest skłonny do ostrej gadki, ale bardziej interesuje go wycelowanie latarką Mag-Lite w swoje osobiste słabości i to, co uważa za wady swojego pokolenia. Jego styl rapowania jest płynny i melodyjny, ale przystępny, a jego szaleńcza kumulacja sylab przywołuje uczucie, kiedy jesteś na tyle naćpany, że twoje myśli przychodzą szybko i przerywają się nawzajem. Gdyby któryś z chłopaków z Bone Thugs miał głupkowatego, przesadnie szczerego młodszego kuzyna, który naprawdę interesował się afrobeatem i filmami Terrence’a Malicka, byłby to Kendrick.

Lamar istnieje w ramach silnego kontinuum Zachodniego Wybrzeża, ale nie ma to nic wspólnego z Dre. Zamiast tego, bardzo mocno wpisuje się w tradycję grup z lat 90-tych, takich jak Souls of Mischief czy The Pharcyde– samodeprecjonujących i szalenie utalentowanych dzieciaków, które rutynowo rwały zawrotne, ślizgające się flow na łagodnych jazzowych breakach. Section.80, nowy album Lamara, pojawia się na fali blogowego buzzu, ale poza kilkoma nieprzemyślanymi refrenami, nie podejmuje zbyt wielu prób zaprezentowania Lamara wytwórniom A&Rs czy szerszej publiczności. Zamiast tego, daje mu szansę na pogoń za swoją muzą, gdziekolwiek ona biegnie. Produkcja, w większości od względnych niewiadomych, takich jak THC i Sounwave, jest niemal jednolicie doskonała – rozproszona plama astralnych rogów i rozkołysanego Fendera Rhodesa, z perkusją, która puka tylko wtedy, kiedy musi. Pojawia się kilku gości z Black Hippy Lamara – ci kolesie naprawdę brzmią jak Souls of Mischief, kiedy się zbierają – ale album nie jest ciężką sprawą z udziałem gości. To młody myśliciel próbujący opisać świat takim, jakim go widzi.

„You know why we crack babies cuz we born in the 80s,” Lamar rapuje w znakomicie emo-piosence o związkach „A.D.H.D.”, i to jest temat, który pojawia się raz po raz. Gdziekolwiek spojrzy, Lamar widzi pokoleniowe symptomy dzieciaków, które pochodzą z ery cracku i Ronalda Reagana. Kiedy rozgląda się dookoła, widzi nienawiść do samego siebie, nihilizm, zinstytucjonalizowaną opresję. Kiedy rozmawia z dziewczynami, czasem przypomina wspierająco szczere Goodie Mob z „Beautiful Skin”, tak naprawdę radząc przeciwko kosmetykom w „No Make-Up (Her Vice)”: „Don’t you know your imperfections is a wonderful blessing?/ From heaven is where you got it from”. (W jakiś sposób zbędne podwójne „od” czyni ten sentyment jeszcze bardziej uroczym). Rozpoznaje też w sobie tendencje autodestrukcyjne: „Kiedyś po podstawówce chciałem zobaczyć zakład karny/ Myślałem, że fajnie jest patrzeć sędziemu w twarz, kiedy mnie skazywał”. Ale to nie jest tak, że jest jakimś kaznodzieją/prorokiem; mówi „suck my dick” na tyle często, że staje się to nudne.

View More

Zważywszy, że Lamar jest utalentowanym i szczerym młodym człowiekiem, który ma wiele do powiedzenia i nie ma żadnej wielkiej wytwórni, która szturchałaby jego muzykę w kierunku dostępności, to naturalne, że raz na jakiś czas zgubi drogę. Section.80 trwa godzinę, a można by z niego uronić pewnie z jedną czwartą czasu trwania i nikt nic by nie stracił. A niektóre momenty sprawiają, że aż mnie skręca z nóg, jak ten z „Hol' Up”: „Napisałem tę płytę będąc 30,000 stóp w powietrzu/ Stewardessa komplementuje mnie za moje pieluchowate włosy/ Gdybym mógł ją przelecieć na oczach tych wszystkich pasażerów/ Pewnie pomyśleliby, że jestem terrorystą”. Te kilka linijek składa się na odrażający kociołek rogatości, fantazji o kompleksie prześladowczym, ekshibicjonizmu i zwykłego młodzieńczego pobłażania Bad Idea Jeans. Dre nie nauczył jeszcze Lamara, jak zebrać wszystkie jego najlepsze pomysły w kilka absolutnie zabójczych kawałków muzycznych; może jeszcze to zrobi. Ale mimo wszystko, Section.80 to nadal potężny dokument tego, jak obiecujący młody chłopak odkrywa swój głos. Jego najlepsze momenty („Rigamortis”, „HiiiPower”, „Kush & Corinthians”, „A.D.H.D.”) są po prostu dope as fuck, bez zbędnych kwalifikatorów.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *